Mieszkańcy Dubicy od kilku miesięcy są terroryzowani przez stado dzikich psów. Proszą o pomoc wójta i myśliwych. Ale bez skutku
– Czy musi dojść do tragedii, żeby ktoś zareagował? – pyta Leszek Włostocki. – Te psy są bardzo agresywne. Najgorszy, to ten bandyta bez ogona. Boimy się o dzieci idące do szkoły.
Psy na niezamieszkanej posesji należącej do mieszkańca Lublina pojawiły się latem ubiegłego roku. Ludzie pamiętają, że właściciel przyjechał z dużą suką i wkrótce wyjechał. Kilka tygodni później suka się oszczeniła. Ludzie psy pozabierali. Zostały cztery suczki. Teraz one mają młode.
– Chcieliśmy umieścić zwierzęta w schronisku, ale ani w Białej Podlaskiej, ani w Lublinie, Lubartowie i Chełmie nie było dla nich miejsca – skarży się Krzysztof Bartkowski, sekretarz gminy Wisznice. – A nawet gdyby było to musielibyśmy je wyłapać. Poprosiłem o pomoc łowczych z kół łowieckich działających na tym terenie. Ale do dzisiaj ich nie było.
– To nie jest taka prosta sprawa – tłumaczy łowczy Zenon Dymicki. – Widzę, że każdy stosuje tu „spychologię”. Przecież bezpańskie psy to sprawa wójta. Niech je odłowi i umieści w schroniskach. My możemy odstrzelić takie psy, ale tylko wtedy, gdy są zdziczałe i biegają w odległości 200 metrów od zabudowań.
Sekretarz gminy wysłał pismo do właściciela posesji. Nakazał zabrać sukę wraz z potomstwem. – To nie są nasze psy – wypiera się matka Sławomira S. z Lublina, współwłaściciela posesji w Dubicy. – Syn tam był. Ale wystraszył się i odjechał. Zadzwoniłam do gminy. Sekretarz powiedział, że zajmie się problemem. A jak zobaczył, ile kosztuje wyłapanie psów, to teraz nam każe to zrobić. •