Przez trzy ostatnie dni roku na ulicach Sławatycz (pow. bialski) można spotkać tradycyjnych brodaczy. Przebierańcy łapią przechodniów, składają życzenia, a przy okazji trochę chuliganią. Ale mieszkańcy wierzą, że przynoszą szczęście.
By ta unikatowa w skali kraju tradycja nie zaniknęła, miejscowy ośrodek kultury od kilku lat organizuje wybory „Brodacza Roku”. Do tegorocznej edycji zgłosiło się 12 przebierańców. Wygrał Albert Sołoduszkiewicz.
– Każdy z nich prezentował swój misternie ozdobiony strój, czyli kapelusz z bibułkowych kwiatków, maskę oraz okrycie wierzchnie – mówi Bolesław Szulej, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury. – Sama nazwa pochodzi od bardzo długich bród z lnianego włókna, które mają symbolizować długie życie – tłumaczy.
Metrowe kapelusze zdobi kilkaset kwiatków z bibuły. Na twarze brodacze zakładają kolorowe maski. Okrycie wierzchnie to długi barani kożuch odwrócony futrem na zewnątrz. Nogi owijają słomą, a w rękach trzymają kije, na których podrzucają panny, czyli „biorą je na hocki”. Dziewczynom, które złapią, przynoszą szczęście.
– Ta sławatycka tradycja jest naprawdę żywa. Co roku młodzi chłopcy sami garną się do tego, aby przez kilka tygodni przygotowywać stroje. Później, przez trzy dni paradują po miejscowości. Nie dają spokoju nawet podróżnym. To nie żadna inscenizacja, to nasza regionalna kultura – podkreśla Arkadiusz Misztal, sekretarz gminy Sławatycze.
Nie wiadomo, kiedy dokładnie narodziła się tradycja sławatyckich brodaczy. – Najstarsi mieszkańcy potwierdzają, że słyszeli o niej z przekazów dziadków. Przypuszczamy, że sięga XIX wieku – mówi Szulej. EB