- Z pierwszych dwudziestu minut w siodle pamiętam jedynie strach. Teraz też się boję, tylko trochę mniej. Ale to nic, koleżanki w szkole mi zazdroszczą. Mam się czym przed nimi chwalić - mówi Sylwia Deneka.
Mimo że pisze pracę licencjacką, nie rezygnuje z uprawiania tej dyscypliny. Wytrwale pod okiem instruktora koryguje to, co sprawia jej jeszcze trudność. Chciałaby czuć się swobodniej i prawidłowo trzymać w siodle. - Jeżdżę nie tylko po placu przed stajnią, ale też czasem po terenie. To zupełnie inna jazda. Koń w terenie ma przyśpieszenie, inaczej się zachowuje - opowiada. Jak godzi obowiązki? - Zaciskam zęby i wystarcza mi czasu na naukę i na konie - wyznaje.
Agnieszka Wolska za miesiąc zdaje maturę, ale nie może dnia wytrzymać bez ukochanych zwierząt. Zna także trud opiekowania się rumakami. - Może to głupio zabrzmi, ale jak tu nie przyjdę, to źle się czuję. Chociaż postoję i popatrzę - mówi. Rok temu spotkała na swojej drodze Macieja Falkiewicza, hodowcę koni. I wtedy się zaczęło. - Po pierwszej lekcji nie czułam nóg, tylko straszny ból. Nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy, jak to jest trudne i ile wymaga wysiłku - podsumowuje.
Z zawodu jest ekonomistką i pracuje w biurze maklerskim, a zawsze chciała jeździć konno i malować. Anna Wróblewska-Karasiuk mówi, że z Warszawy do Janowa Podlaskiego nie tak daleko, jak ma się po co jechać. Stadnina, araby, piękna okolica, to było do tej pory, a od teraz będzie także jeździectwo.
- Spełnia się moje marzenie. To jest przygoda. Na przykład wczoraj dosiadałam karmiącą klacz, która co chwila stawała dęba. Najpiękniejszy jest bliski kontakt ze zwierzęciem i naturą. Trzeba dać koniowi marchewkę, porozmawiać z nim, nie tylko wsiąść i zsiąść - podkreśla A. Wróblewska-Karasiuk •