W schronisku dla zwierząt na ulicy Olszowej w Białej Podlaskiej tłoczno. Miejsc jest 200, psów już 326. Pracownicy dwoją się i troją, żeby je wykarmić i zapewnić opiekę weterynaryjną.
Każdy zwierzak ma swoją tragiczną historię. Saba została znaleziona w rowie w Rogoźnicy. Do schroniska przywieźli ją ludzie jadący z Siedlec do Białej Podlaskiej. Była chora i słaba. Dogusia, ogromnego doga, znaleziono przywiązanego do drzewa w lesie lubelskim. Był skrajnie wyczerpany, niemal w agonalnym stanie. W schronisku, pod troskliwą opieką, żył jeszcze cztery lata. Także z lasu ktoś przyniósł osiem wycieńczonych szczeniaków kundelków. Cztery znalazły już właścicieli.
- Ludzie są okrutni. Kiedy pies im się znudzi lub jadą na wakacje, zostawiają go jak zbędny przedmiot. Niektórzy nie pofatygują się do schroniska, tylko porzucają zwierzę w lesie kilkadziesiąt metrów od siatki - mówi z oburzeniem kierownik. - Wiedzą, że wcześniej czy później ktoś znajdzie psa i przyprowadzi do nas.
Dziennie pracownicy schroniska gotują 600 litrów karmy. Wyżywienie takiej gromady to nie lada sztuka, bo brakuje pieniędzy. Kierowniczka schroniska prosi o pomoc piekarnie, ubojnie i masarnie. Zachęca też miłośników zwierząt do zaopiekowania się bezpańskimi pieskami. Szczeniaka można wziąć już za 25 zł. Psy rasowe kosztują od 40 do 70 złotych.