Sąd uniewinnił dwóch strażaków ochotników z gminy Drelów, których prokuratura oskarżyła o umyślne wzniecanie pożarów. Wyrok nie jest prawomocny.
Proces dwóch braci trwał ponad dwa lata. Leszek W. odpowiadał przed radzyńskim sądem za podpalenie lasu, bel słomy oraz obory. A jego brata Dariusza W., strażaka z 15–letnim doświadczeniem, radzyńska prokuratura oskarżyła o podpalenie lasu w nadleśnictwie Międzyrzec Podlaski. Do incydentów miało dojść w latach 2015–2016.
Policyjny komunikat z września 2016 roku mówił, że „w wyniku podjętych działań, policjanci Wydziału Kryminalnego Komisariatu Policji w Międzyrzecu Podlaskim ustalili, a następnie zatrzymali sprawców. Są nimi 25-letni mieszkaniec gm. Drelów, (…) który w miejscowości Żerocin podpalając kompleks leśny spowodował straty w wysokości 50 tys. zł na szkodę Nadleśnictwa Międzyrzec Podlaski. A także, 29-letni mieszkaniec gminy Drelów, który (…) na terenie Leśnictwa Witoroż podpalił ściółkę leśną i spowodował zagrożenie dla 90–letniego drzewostanu liściastego powodując straty w wysokości około 10 tys. zł na szkodę Nadleśnictwa Międzyrzec Podlaski”. Poza tym policja utrzymywała, że bracia podpalali „w celu uzyskania środków finansowych za udział w akcji gaśniczej”.
Jednak po trwającym dwa lata procesie, Sąd Rejonowy w Radzyniu Podlaskim uniewinnił strażaków. Wyrok nie jest prawomocny.
– Po zapoznaniu się z uzasadnieniem sądu, podejmiemy decyzję co do złożenia apelacji od wyroku – zaznacza Janusz Syczyński prokurator rejonowy w Radzyniu Podlaskim.
Z postanowienia zadowolony jest mecenas Błażej Więcław, obrońca strażaków. – Od samego początku uważałem, że skąpy materiał dowodowy, który znajdował się w aktach, nie mógł dać podstaw do oskarżenia – zaznacza adwokat. – Jedynie obciążające mogło wydawać się przyznanie się moich klientów na komendzie, ale ono było niewiarygodne i nie znalazło potwierdzenia w dalszym toku postępowania – przyznaje Więcław.
Ostatecznie, strażacy ochotnicy w toku procesu zaprzeczyli zarzutom i odmówili składania wyjaśnień. Tłumaczyli, że początkowo przyznali się, bo mieli być zastraszani groźbą aresztu przez policjantów. – Poza tym, moi klienci byli w innych miejscach, kiedy dochodziło do zaprószenia ognia. Jeden z nich był w pracy, co potwierdził jego pracodawca– zaznacza mecenas. W jego ocenie, postępowanie sądowe było wnikliwie prowadzone.– Pani sędzia wyczerpała wszelkie możliwości, skrupulatnie prowadziła postępowanie dowodowe. Najwyraźniej doszła do wniosku, że oskarżonych nie można skazać – podkreśla Więcław.
Strażacy nie należą już do OSP.