Złodzieje preferują olchy i brzozy. Te gatunki drzew doskonale nadają się na opał. Tylko w ubiegłym roku w Nadleśnictwie Biała Podlaska ujawniono blisko 90 przypadków kradzieży drewna. Najwięcej na terenie leśnictwa Grabarka oraz Rudka.
Kilkanaście lat temu kradli przede wszystkim rolnicy. Teraz, ze względu na ubożenie społeczeństwa i dość wysokie bezrobocie, zajmują się tym również ludzie mieszkający w miastach. - Dość często korzystają oni z usług osób nielegalnie handlujących drewnem - mówi Krzysztof Gajewski, komendant posterunku Straży Leśnej Nadleśnictwa Międzyrzec Podlaski. - Takim chłonnym rynkiem jest bialska Kołychawa.
W tym nadleśnictwie w ubiegłym roku odnotowano 40 przypadków kradzieży drewna, a straty spowodowane działalnością złodziei oszacowano na 11 tys. zł. Najczęściej grasowali oni na terenie leśnictwa Sokule, Dołha oraz Leszczanka.
Coraz częściej złodzieje decydują się na kradzież drzewa na pniu.
- W takich sytuacjach mamy ułatwione zadanie, bo sprawcy pozostawiają wiele śladów. Dość szybko możemy ustalić, jakim narzędziem ścięto dane drzewo - mówi komendant bialskiej Straży Leśnej.
Strażnicy leśni mają swoje metody wykrywania posiadaczy nielegalnego drewna. W przypadku drewna tzw. stosowego znakiem rozpoznawczym może być nabita płytka odbiorcza. Umieszcza się na niej kod kreskowy nadleśnictwa oraz leśnictwa. Miejsce pochodzenia ustalić można również na podstawie przekroju poprzecznego drewna.
- W nadleśnictwach brakuje strażników leśnych. W każdym zatrudniamy dwóch, trzech - mówi Małgorzata Kołodziejczyk, rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie. - Nie są oni w stanie dopilnować tysięcy hektarów lasu.
Niechlubne statystyki
w tym rankingu drugie miejsce. Na jej terenie wykryto 1344 takich zdarzeń. Wartość strat oszacowano na blisko 350 tys. zł.