Trzydziestoletni Sławomir Bujalski z Małaszewicz trzy razy tracił pracę w Dolinie Łąk. Dwa razy sąd pracy mu ją przywrócił. Teraz czeka na orzeczenie Sądu Najwyższego.
Dopiero po trzech miesiącach po badaniu kontrolnym lekarz pozwolił mu wrócić do pracy. Przyjęto go zgodnie z medyczną sugestią na inne stanowisko. To była robota brudna, przy jelitach. Dwa tygodnie wystarczyły, aby w nodze powstało zakażenie. I znowu zwolnienia, tym razem krótsze, na okres miesiąca. Niespodziewanie, w tydzień po powrocie do zakładu otrzymał wypowiedzenie. - Myśleli, że jestem niesprawny i niezdolny do pracy, a to przecież nieprawda. Radziłem sobie na nowym stanowisku równie dobrze - mówi z przekonaniem S. Bujalski.
Sędzia wydziału pracy bialskiego Sądu Rejonowego przyznał mu rację. Kierownictwo zakładu nie chciało o tym słyszeć. Kiedy przychodził do pracy z orzeczeniem, odsyłano go z pretensjami, że chodzi po ludziach i się skarży. W końcu umieszczono pana Sławka w pralni. Nie na długo. Po paru miesiącach wręczono mu kolejne wypowiedzenie. Zakład uznał, że nie może zapewnić zajęcia nie wymagającego chodzenia i długiego stania, co sugerowali lekarze. Sąd ponownie nakazał zakładowi przywrócenie go do pracy. Trafił do myjni samochodowej, ale znowu na krótko. Tym razem zakład, zdaniem sądu, miał prawo go zwolnić. Potwierdził to Sąd Okręgowy w Lublinie. Kierownictwo "Doliny Łąk” nie zwlekało z zastosowaniem się do orzeczenia sądu.
Pan Sławomir wynajął adwokata, a ten po przeanalizowaniu akt sprawy klienta skierował wniosek do Sądu Najwyższego w Warszawie o kasację niekorzystnych wyroków. - Będzie to kosztowało moją rodzinę ponad tysiąc złotych, ale jest szansa na wygraną. Niewiele mam do stracenia. I tak już nie pracuję - stwierdza.
Najbliżsi wspierają go duchowo i finansowo. Ojciec nie może się z niesprawiedliwością, jaka spotkała syna, pogodzić. - Pracował nawet w soboty i niedziele. Zadzwonił telefon i on już biegł do zakładu. Nie miał nagan. Nie pił. Znam takich, których po zwolnieniu za wódkę z powrotem przyjmowano, a jego tak potraktowano i to po wypadku przy pracy. Chłopak siedzi w domu i się marnuje - skarży się ojciec.
Renty Sławomirowi Bujalskiemu nie przyznano, bo uznano, że jego stan zdrowia jest dobry i może fizycznie pracować. Tylko nie ma gdzie. Czasem pomoże w rodzinie, to dadzą mu za to parę złotych. Wiosną i latem dużo czasu spędza na działce rodziców. Wybudował tam altanę. Jak zbierze kolegów, to pokopią wspólnie piłkę. W dziale kadr "Doliny Łąk” dowiedzieliśmy się, że przyczyną rozwiązania umowy z S. Bujalskim w 2000 roku był brak możliwości zatrudnienia pracownika na innym stanowisku, zgodnie z zaleceniami lekarskimi. Kiedy poprosiliśmy kierownictwo zakładu o komentarz, zastępca prezesa Janusz Szostek powiedział, że pracuje w zakładzie od niedawna i sprawa, o której wspomnieliśmy, nie jest mu znana. Z prezesem firmy nie mogliśmy porozmawiać, ponieważ tego dnia nie było go na terenie firmy. Do sprawy wrócimy.