Sławek zawsze optymistycznie spoglądał na świat. Wierzył, że jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeciwności losu. Cztery lata temu zachorował na raka.
W bialskim szpitalu, gdzie trafił na początku choroby, stwierdzono u niego dyskopatię. Ale prawdę o swoim stanie zdrowia poznał dopiero w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Okazało się,
że cierpi na nowotwór tkanek miękkich. 21-letni wówczas mężczyzna przyjął tę diagnozę spokojnie. Coś mu podpowiadało, że przechytrzy chorobę.
– Nie da się opisać tego, co czuje matka, która usłyszy, że jej dziecko ma nowotwór – mówi Wiesława Bytof. Kobieta wraz z rodziną postanowiła walczyć o zdrowie syna i zapewnić mu jak najlepszą opiekę lekarską. Po kolejnych dawkach chemioterapii Sławek czuł się jednak coraz gorzej. Nie mógł pogodzić się z tym,
że stracił włosy.
– Nie mogłam patrzeć obojętnie na to, co się z nim dzieje. Serce pękało mi na myśl, że nie potrafię ulżyć mu w cierpieniu – mówi ze łzami w oczach pani Wiesława. – Od bialskich lekarzy zdobyłam adresy placówek, które specjalizują się w onkologii. Dowiedziałam się o Klinice Nowotworów Tkanek Miękkich i Kości w Warszawie.
Na własne żądanie zabrała Sławka z Lublina. Tamtejsi lekarze mówili, że popełnia ogromny błąd. – Ale ja musiałam go ratować – podkreśla Wiesława.
W warszawskiej klinice zastosowano inną metodę leczenia tzw. naświetlanie. Nie udało się jednak zahamować choroby. Sławek schudł, wyglądał jak nastoletni chłopak. Miał problemy z wykonywaniem podstawowych czynności. Jego siostra, która była z nim podczas pobytu w klinice twierdzi, iż brat pomimo różnych objawów choroby, posiadał ogromną wolę walki. Powtarzał, że nie podda się tak łatwo. Dopiero, kiedy rodzice zabierali go na przepustki na domu mówił, że dłużej nie zniesie bólu. Prosił rodziców, żeby go ratowali.
– Pocieszałam syna, a potem wychodziłam z domu, bo nie mogłam już dłużej patrzeć na jego męczarnie. Nie zawsze udawało mi się grać rolę twardej matki, znaleźć odpowiednie słowa – mówi jakby na swoje usprawiedliwienie pani Wiesława.
Trzy tygodnie temu Sławek został wypisany z warszawskiej kliniki. Tamtejsi lekarze stwierdzili, iż zastosowali już wszystkie możliwe metody leczenia. Leży teraz w domu pod respiratorem. Grafik wiszący w jego pokoju wyznacza rytm jego życia. Informuje o dawkach leków, które należy przyjąć w danej godzinie, o konieczności masażu. Rodzina postanowiła, że do końca będzie walczyła o jego życie. Trudna sytuacja finansowa zmusiła ich jednak do wyciągnięcia ręki o pomoc.
– Utrzymujemy się z trzech skromnych rent. Koszty leczenia syna przerastają nasze możliwości finansowe. A przecież jego zdrowie jest najważniejsze – mówi kobieta. – 10-dniowa dawka leków odpornościowych sprowadzanych ze Szwajcarii kosztuje 720 zł. Zastanawiam się, czy uda się uzbierać na następną kurację. Czy dotrzymam obietnicy danej Sławkowi.
06 80 25 00070018627020000010 z dopiskiem dla Sławka