Pani Ewa, otwierając z obowiązku po południu pomieszczenie w baraku przy ulicy Narutowicza, gdzie nocuje pięciu lub sześciu bezdomnych, ledwie daje sobie z nimi radę. Pilnuje, aby wchodzili do środka trzeźwi i nie wnosili ze sobą alkoholu. Nie wszyscy są wobec niej uprzejmi. Sypią się przekleństwa.
- Niech pani zobaczy - pokazuje pani Ewa - to jest butelka z denaturatem, który właśnie jednemu z nich zabrałam. W okolicach noclegowni interweniuje często Straż Miejska. - Nie ma dnia, żebyśmy tam nie byli. Nietrzeźwych nie wpuszczamy, ale jak przyjdą mrozy, nikt ich przecież nie zostawi, żeby zamarzli - mówi Artur Żukowski, komendant SM.
Po wejściu do noclegowni widać porządek. Na łóżkach są koce, poduszki i kołdry. Pomieszczenie jest czyste, odmalowane. Od kaflowej kuchni bije ciepło. Na środku: stół - na nim chleb i śledzie w plastikowych pojemnikach - dookoła krzesła. Jest wydzielony zakątek do mycia. Czyste, nowe miski, lusterko, niezbędne przybory toaletowe. Wodę, niestety trzeba nosić z pompy przy ulicy, wychodek też jest na zewnątrz. To jedyne mankamenty, jeżeli chodzi o warunki.
Jarosława Semeniuk, kierownik Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej w Białej Podlaskiej, która na zlecenie MOPS prowadzi noclegownię pokazuje nam drugie pomieszczenie, równie czyste, schludne i ciepłe. To na wypadek, gdyby było przepełnienie. Dodaje, że decyzją MOPS każdy bezdomny może raz dziennie otrzymać gorący posiłek - zupę.
Na tym sielanka się kończy. Późnym wieczorem wszystko, co sobie można wyobrazić na hasło pijacka melina, zaczyna się w baraku przy Narutowicza materializować. Do noclegowni schodzą się alkoholicy, lokatorzy pozostałych pomieszczeń komunalnika. Już na korytarzu agresywnie krzyczą, wyzywają, rzucają się do bicia.
Nikogo z obcych nie wpuszczają do środka. Nam jednak udało się zajrzeć. Wewnątrz odbywa się libacja. Nie wszyscy z noclegowiczów piją. Jest wyjątek - młody mężczyzna, z chorymi nogami. Siedzi skulony na łóżku, ale jakie ma wyjście? Nie ma dokąd pójść.
Przed 9 rano pani Ewa musi towarzystwo dobudzić i wyprosić na dwór, żeby mogła posprzątać, a po południu napalić. •
NASZ KOMENTARZ
- O programach wychodzenia z bezdomności głośno jest w kraju. Stowarzyszenia, fundacje prześcigają się w pomysłach, jak ludzi dotkniętych tą tragedią wyprowadzić na prostą. W Białej Podlaskiej jakoś taka inicjatywa nie może się narodzić. Urzędnicy w zasadzie robią swoje, wiadomo, wszystkiego nie są w stanie załatwić. A gdzie ofiarni wolontariusze?
Pewnie można by przenieść noclegownię w inne miejsce, odizolować od cieszącego się najgorszą sławą śródmieścia. Tylko, co to da. Trzeba dać tym ludziom szansę powrotu do normalności. Pokazać, jak można pożytecznie żyć. Może kupić farmę i niech tam, uprawiając role, hodując zwierzęta, poznają smak i radość pracy. Nie wystarczy łóżko, koc, talerz zupy i pogarda w oczach przechodniów lub postawa władz miasta, które twierdzą uparcie, że problemu bezdomności w tym mieście nie ma.•