– W restauracji najważniejsza jest atmosfera. Stąd ogromna popularność naszego lokalu, którą udało nam się zdobyć w tak krótkim czasie – rozmowa z Mateuszem Daciukiem, pomysłodawcą otwartej w trakcie lockdownu lubelskiej restauracji The Bungers.
- Podjęliście ryzyko na granicy szaleństwa: w styczniu, gdy restauracje nie mogły działać, a ich właściciele mówili wprost, że grozi im bankructwo, otworzyliście nowy lokal. Minęło blisko pół roku i…
– I możemy już powiedzieć, że to był strzał w dziesiątkę. Gdy otwieraliśmy, rzeczywiście wiele osób pukało się w głowę. Znajomi pytali z przekąsem, czy wszystko z nami w porządku. My patrzyliśmy jednak na pandemię jako na ogromną szansę.
- Dlaczego?
– Bardzo spadły wtedy ceny lokali i można było w nich wręcz wybierać. Przede wszystkim jednak bez pracy pozostawało wielu ludzi mających gigantyczne doświadczenie w gastronomii. Mogliśmy zatrudnić naprawdę wspaniałych fachowców. Oczywiście nie wszyscy z nami zostali, ale z perspektywy czasu widzę, że koniec zimy był idealnym momentem na założenie lokalu.
- Wróćmy do pracowników. Dlaczego nie wszyscy z wami zostali?
– Rynek pracowników w branży gastro to bardzo trudny temat, szczególnie teraz, gdy wiele osób boi się, że z nadejściem kolejnego lockdownu zwyczajnie straci pracę. My zapewniamy stabilność zawodową, pomimo ewentualnego lockdownu. Wracając do sytuacji na rynku pracy, to teraz pracowników w naszej branży jest tak mało, że restauratorzy dosłownie ich sobie podbierają. Mamy do czynienia z sytuacją, w której stawki godzinowe dochodzą do 30 zł. Z punktu widzenia pracodawcy to bardzo trudna sprawa i wszystkim restauratorom w chwili obecnej jest ciężko się z tym mierzyć. Problemy naszej branży spowodowane lockdownami tak naprawdę nieustannie się pogłębiają.
- A co z klientami? Wrócili?
– Ciężko mówić nam o powrocie, bo otworzyliśmy się w styczniu, więc po ostatnim luzowaniu obostrzeń po raz pierwszy spotkaliśmy się z gośćmi w lokalu. Ludzie bardzo chętnie odwiedzają naszą restaurację. Wiele miesięcy czekali na to, by wyjść, usiąść przy stoliku i zjeść. Zarówno na tygodniu, jak i w weekendy, ciężko u nas o wolny stolik. Jesteśmy grupą młodych kulinarnych fanatyków, którzy kochają to, co robią. Takie podejście przekłada się na smak i przyjacielską atmosferę w naszej przestrzeni restauracyjnej. Wychodzimy z założenia, że najeść się przecież można w domu.
W restauracji najważniejsza jest atmosfera. Stąd ogromna popularność naszego lokalu, którą udało nam się zdobyć w tak krótkim czasie. Oczywiście nasza wyjątkowa kuchnia, niekorzystająca z półśrodków, jest już wisienką na tym torcie. Kluczem do sukcesu jest wsłuchiwanie się w każdą opinie gości, zarówno w tę dobrą, jak i w negatywną. Na ich bazie przeorganizowaliśmy sposób podawania naszych dań oraz część przepisów. Dziś autorami części naszego menu są nasi goście. Przykład to przepis na chrupiące frytki „nawet w dostawie”, na bazie których powstał zupełnie nowy, lubelski brand restauracyjny kulinarnych-fanatyków „Fries Fries Baby”.
- Podobno zamierzacie się też rozwijać.
– Duży nacisk stawiamy na reklamę w mediach społecznościowych. Do jednej z nich zaprosiliśmy Marcina Olpińskiego, czyli „polskiego Chucka Norrisa”. Przyjechał, rozejrzał się, spróbował i… stwierdził, że chce mieć taki sam lokal. Tej sytuacji nie zapomnę do końca życia! Rozpoczęcie zdjęć do video nałożyło się z godziną otwarcia naszej restauracji, kuchnia wypełniła się zapachem grillowanego mięsa, kierowcy zaczęli biegać i pakować zamówienia. Marcin zapytał: „co myślicie o franczyzie?”. Roześmiani zaczęliśmy konkretną rozmowę na ten temat. Teraz „polski Chuck” otwiera The Bungers w Otwocku. Przyznam, że zakładając lokal, zastanawialiśmy się nad stworzeniem franczyzy, ale nie wiedzieliśmy, że stanie się to tak szybko i praktycznie bez naszego zaangażowania w tę kwestię. Okazuje się jednak, że nie tylko my jesteśmy zdania, że pandemia to dobry czas na biznes.
- Jakie zmiany czekają The Bungers w Lublinie?
– Mamy mnóstwo pomysłów na rozwijanie The Bungers w mediach społecznościowych. Wszak reklama jest dźwignią handlu, ale dajemy też naszym pracownikom szansę rozwoju, a oni wykorzystując to, tworzą nowe pomysły. Nasza idea podawania wysokiej jakości świeżych produktów inspiruje ekipę do rozwijania naszego menu. Stąd też, już wkrótce, zaproponujemy nowego burgera o niestandardowej po tej stronie Wisły ostrości. Na pewno będzie o nim głośno. Skorpion nadchodzi…