Ludzie przychodzą ze wszystkim. Nawet przynoszą buty - pan Mieczysław schyla się i spod lady wyciąga damskie kozaczki.
W niewielkiej suterynie, w bramie przy Krakowskim Przedmieściu mieści się pracownia, w której Alfreda i Mieczysław Krzyżakowie prowadzą swój mały biznes. Po schodkach w dół niemal bez przerwy schodzą klienci. Nad nimi syn prowadzi pasmanterię "O'le”
Duże doświadczenie
- Ja od 18 roku życie - dorzuca pani Alfreda.
Kiedyś nie było zamków błyskawicznych, kupowało się taśmę i pan Alfred sam, przy pomocy specjalnej maszynki, suwaki wyrabiał.
- Miałem nawet nagrody z tytułu racjonalizacji! - chwali się.
Byli przyzwyczajeni do pracy. Do ciężkiej pracy. Ale lubili ją i znali się na niej.
Trzeba się nachodzić
- Miałem już taki okres, że chciałem interes zwinąć - mówi. - Najpierw zacząłem handlować moherem. Włóczka była w ogóle modna, sprowadzałem najlepszy zagraniczny towar, jaki był na rynku i jakoś się kręciło. Ale w pewnym momencie to się urwało. Zanosiło się na to, że trzeba będzie sklep zamknąć.
Jednak z wielką determinacją przeczekał trudny okres. Na szczęście, robótki ręczne stały się znów modne, wracają aplikacje, hafty, w dobrym tonie jest wykonać je własnoręcznie.
- To handel drobiazgami. Igły, szpilki, metr tasiemki - śmieje się Andrzej. - Ale przez cały dzień trzeba się nieźle nachodzić.
Zamki bez tajemnic
- Syn podsunął taki pomysł, żebyśmy przy jego pasmanterii uruchomili punkt naprawczo-krawiecki, tak to można nazwać - mówi Alfreda Krzyżak. -
Porozmawialiśmy razem o tym, no i pomyśleliśmy: czemu nie, warto spróbować.
Tym bardziej że tego typu usług prawie wcale nie ma.
Pani Alfreda zaczęła od skracania spodni. Miała już doświadczenie z poprzedniej pracy, a pobliski sklep z dżinsami korzystał z jej usług.
Dla Mieczysława zamki błyskawiczne nie mają tajemnic. Potrafi naprawić niemal każdy.
- Pewnie, że można wszyć nowy, ale to kosztuje drożej - mówi. - Dziś ludzie są biedni. Jak kupi kurtkę w lumpeksie za 10 złotych, to nie wyda na nowy suwak i wszycie go 30 złotych albo więcej. A ja mu za kilka złotych naprawię.
Trudne decyzje
- Jestem bardzo zadowolona - mówi pani Alfreda. - Jeszcze jestem wśród ludzi, czuję się potrzebna, pracuję i nie mam czasu myśleć o tym, że, na przykład, coś mnie boli.
- Czasem przychodzi klientka, że fleczek jej odpadł od buta. Ja nie jestem szewcem, ale zawsze klej i gwoździki mam. Pomogę, czemu nie - śmieje się pan Mieczysław. - Dokąd Bóg da zdrowie, to jeszcze popracujemy.
Mówią, że najtrudniejsze jest samodzielne podejmowanie decyzji. Tyle lat ktoś za nich to robił, teraz oni muszą brać na siebie odpowiedzialność.
Rodzinny biznes
- No przecież nie można odmówić klientowi, jak do nas przychodzi - odpiera ojciec.
- Mamy satysfakcję - zauważa pani Alfreda. - Najlepszą reklamą jest poczta pantoflowa. Jedna klientka mówi drugiej i przychodzą do nas. Jakoś się kręci ten nasz rodzinny biznes.
Plusy i minusy rodzinnego biznesu
Zakładając rodzinny biznes liczy się na:
• zrozumienie wspólnego celu
• łatwość porozumienia się
• zrozumienie sytuacji wyjątkowych wynikających z różnych sytuacji rodzinnych.
Jednak od początku trzeba:
• wybrać osobę najbardziej predysponowaną do prowadzenia firmy bez względu na jej wiek, płeć i hierarchię w rodzinie
• oddzielić obowiązki wynikające z pracy od relacji rodzinnych.
Nie można z góry zakładać, że w rodzinnym biznesie nie będzie konfliktów. Ale czasami można ich uniknąć, kiedy rozpatrzy się następujące zagrożenia:
• czy nie nastąpią nieporozumienia między osobą najważniejszą w firmie a najważniejszą w rodzinie
• czy ze wszystkimi członkami rodziny można się łatwo dogadać
• czy relacje między rodzicami a dziećmi nie będą zachwiane
• kto odziedziczy firmę, jeśli zakłada się jej ciągłość
• jak będą wyglądać stosunki z członkami rodziny niezatrudnionymi w firmie, którzy mogli mieć na to nadzieję
• jak zdecydowanie oddzielić sferę życia prywatnego, rodzinnego od zawodowego, oraz jak chronić czas pracy od czasu wypoczynku w rodzinie.
(Kmo)