Jest pełna sprzeczności. Mówi, że to ciężka harówka, praca która angażuje bez reszty.
Nelly Janiuk dobrze poznała tajniki tego biznesu. I może dlatego, że prowadzi go tyle lat, już nic innego robić nie będzie. Może się tylko w tym kierunku rozwijać.
Pierwsza praca
Wtedy była młodą dziewczyną, która chciała po południu iść na spacer czy umówić się z chłopakiem. W kwiaciarni siedziała od rana do wieczora. Dziś może śmiało powiedzieć, że biznes zabiera jej przynajmniej połowę życia.
Trudne początki
- Dziś już tego nie pamiętamy, ale w tamtych latach człowiek musiał mieć w sobie dużo pokory. Teraz ludzie narzekają, że sprawy urzędowe związane z założeniem biznesu załatwia się tydzień albo dwa. Wtedy się składało papiery i trzeba było cierpliwie czekać na decyzję miesiąc, dwa. Dziś krok po kroku w Internecie można sprawdzić, jak to się robi. Wtedy pokonywało się niezliczone bariery biurokratyczne, nikt nic nie wiedział, trudno było o kompetentne informacje.
Kwiaciarnia miała już markę i klientów. Dookoła nie było konkurencji. Ale za zmianami ustrojowymi nieprędko przyszły te w zaopatrzeniu.
Są straty
Ale taka obawa jest nierozłączna z tym biznesem.
- Powinno się wszystko przewidzieć, ale to niemożliwe - stwierdza Nelly Janiuk.
Straty są nieuniknione. Chodzi tylko o to, jaki będzie ich rozmiar.
- Kwiaty cięte nie znoszą wysokiej temperatury. Kwiaty doniczkowe wolą, jak jest cieplej. Jeśli źle ustawimy ogrzewanie albo nocą przyjdzie duży mróz, jedne lub drugie pójdą do śmietnika. Jeśli cięte nie sprzedadzą się w ciągu 2-3 dni, przekwitną i też są do wyrzucenia. Tu się bez przerwy balansuje na krawędzi opłacalności, zysku i straty. No i trzeba ciągle śledzić nowości, bo tych oczekują klienci.
Początek sieci?
- Czy to dobry adres? Nie wiem, to się okaże za trzy, cztery miesiące.
Co brała pod uwagę, lokując się w tym miejscu? To że wokół jest dużo biur, firm, mieszkańców, którzy szukają, na przykład, kwiatów doniczkowych, a tych na murku nie ma? Że szukają odżywek do roślin, oryginalnych doniczek, niebanalnych ozdób i bukietów?
- Na murek ludzie chodzą po jeden, trzy kwiaty. U mnie zamówią i wieniec, i wiązankę ślubną, i kupią kwiaty w doniczce. Murek nie jest dla mnie konkurencją, a nawet mobilizuje mnie do większej uwagi i szczególnej dbałości.
Biznes jak hazard
To ciężka praca. Czasem dnia brakuje, szczególnie wtedy, kiedy trzeba przygotować wiązankę ślubną. Wtedy siedzi się w nocy.
- Staram się pozyskać klientów solidnością, szerokim asortymentem, doradztwem. Prowadzę usługę dostarczania kwiatów pod wskazany adres, także za granicą. Często u nas kupują ci sami ludzie. To znaczy, że są zadowoleni.
A jednak przekornie twierdzi, że gdyby miała jeszcze raz wybierać, poszłaby pracować do biura. O piętnastej zamykałaby drzwi i szła do domu, nie martwiac się o czynsz, o to, czy kwiaty nie zmarzną i że trzeba inwestować albo płacić podatki.
- Jednak swój biznes wciąga jak hazard - dodaje. - Zdecydowałam się na drugą kwiaciarnię. Polubiłam tę pracę. I nie wykluczam, że trzecia kwiaciarnia może będzie...