Artur Kawa, prezes Eldorado SA. Naszym zdaniem najlepszy biznesmen Lubelszczyzny
- Nie wiem. Nie lubię "gdybać” i cofać się w przeszłość, bo nie da się jej zmienić. Mogę jedynie opowiedzieć o swoich zawodowych początkach: po studiach kilka miesięcy pracowałem w państwowej firmie. Odszedłem, bo to nie było wyzwanie dla mnie. Wszystko rozwijało się zbyt powoli, a wynikało to po prostu ze specyfiki tamtych czasów. Wtedy nikomu się nie spieszyło. Dlatego skorzystałem, z propozycji znajomych, którzy stawiali pierwsze kroki w tzw. rzemiośle i zacząłem pracować razem z nimi.
• Ale tam też nie zagrzał pan zbyt długo miejsca...
- Młodzi ludzie mają to piękno w sobie, że nie zdają sobie sprawy z podejmowanego ryzyka, z tego co mogą stracić. Dlatego łatwiej im zmieniać swoje życie. Wyjechałem do Stanów i przez dwa lata pracowałem, poznawałem inną kulturę. Ameryka to było niesamowite doświadczenie.
• Odkładał pan pieniądze?
- Odkładałem. Nie szalałem. Zresztą ci Polacy, których tam spotkałem, nie byli rozrzutni, każdy przyjechał tam w określonym celu. Kiedy wróciłem do kraju, zacząłem się zastanawiać, co zrobić z tymi 10 tys. dolarów, które zarobiłem. I wspólnie z Jarkiem Wawerskim, który dołożył swoje 10 tys., założyliśmy Eldorado.
• Dlaczego wybraliście branżę handlową?
- Trochę przez przypadek. Uznaliśmy, że handel żywnością będzie istniał do końca świata. Poza tym rynek był wtedy niezwykle chłonny. Naszym pierwszym towarem były soki w kartonach Horteksu. Pamiętam, jak jeździłem po sklepach i przekonywałem sceptyczne kierowniczki, że warto je od nas wziąć, bo ludzie będą je kupować.
• Na rynku powstawało wtedy wiele podobnych firm, jak Eldorado. Niewiele z nich przetrwało...
- Lata 90. były bardzo tolerancyjne dla biznesu, wiele błędów uchodziło płazem. My postawiliśmy na dynamiczny rozwój w wąskim obszarze działalności i to była dobra strategia. Ale częstym błędem popełnianym w tym czasie przez szefów firm było inwestowanie w różne, często bardzo odległe od siebie obszary działalności. W efekcie nie wykorzystywali szansy na rozwijanie żadnej z nich.
• Ale pewnie i pan nie uniknął błędów?
- Myślę, że mogłem działać szybciej. Szybciej zamykać projekty i stawiać sobie kolejne ambitne cele. Zegar w biznesie tyka w niesamowitym tempie. Trzeba ścigać się z konkurencją i dynamicznie zmieniającym się rynkiem.
• Podkreśla pan, że sukces Eldorado to sukces zespołu.
- Od początku stawialiśmy na pracę zespołową. To nasza filozofia. Ja jestem jednym z członków tego zespołu. Chcemy być firmą, która przyciąga młodych i która jest atrakcyjnym miejscem startu zawodowego. Taki wizerunek - pracodawcy dbającego o pracowników - staramy się tworzyć.
• Eldorado to rodzinna firma?
- Postanowiliśmy nie angażować rodziny w sprawy przedsiębiorstwa, ponieważ to utrudnia obiektywizm ocen. Zasady są przejrzyste: w tej firmie nie ma podwójnego dna, tu się nie premiuje znajomości tylko umiejętności.
• A jak przyjdzie kuzyn i poprosi, żeby go pan zatrudnił?
- Nie poprosi, bo wie, że to nie będzie miało wpływu na decyzję.
• W Eldorado można zrobić karierę?
- Można. Mamy wiele takich przykładów. Organizacja się rozrasta i ciągle powstają nowe stanowiska. Przychodzą do nas młodzi, ambitni ludzie po lubelskich uczelniach i jeśli pokazują się z dobrej strony, to mają szansę na zrobienie kariery. Muszą oczywiście być uczciwi i przede wszystkim posiadać pasję, którą niezwykle cenimy w biznesie.
• Kluczowe momenty w historii Eldorado?
- Pierwszy moment to oczywiście decyzja o założeniu firmy. Następnie poszerzenie działalności o część detaliczną i decyzja o kapitałowym wejściu do spółki funduszu VC Enterprise Investors, czego konsekwencją było upublicznienie spółki i kolejna emisja akcji na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. A teraz oczywiście fuzja z BOS-
em. To będzie skokowa zmiana skali działania we wszystkich obszarach naszej działalności. Powstanie największa firma handlowa w Polsce o polskim rodowodzie.
• Co najbardziej przeszkadza panu w Lublinie, jako człowiekowi przedsiębiorczemu?
- Brak spójnej wizji rozwoju gospodarczego miasta. W ciągu ostatnich 15 lat nie wykorzystaliśmy szansy, żeby w Lublinie powstała atrakcyjna dla inwestorów strefa ekonomiczna. I tutaj nie ma usprawiedliwienia dla lokalnych polityków. Jestem przekonany, że taka strefa przedsiębiorczości powinna powstać wzdłuż ulicy Mełgiewskiej w Lublinie. Aż do lotniska w Świdniku. Tutaj można byłoby liczyć na ulgi podatkowe i inne udogodnienia ze strony lokalnych władz w prowadzeniu działalności gospodarczej. Przyjeżdżający do Lublina inwestorzy, właśnie tutaj mieliby ogromne tereny do zagospodarowania na korzystnych warunkach. Szkoda, że politycy są tak skoncentrowani na sobie i swoich partiach, że nie zauważają, jak wielką szkodą dla miasta i jego mieszkańców jest słaba aktywność gospodarcza. A przecież miasto to też rodzaj przedsiębiorstwa! Powinno w ekonomicznie racjonalny sposób zapewniać mieszkańcom dostarczenie nie tylko usług komunalnych ale i możliwości atrakcyjnego życia. I dlatego potrzebuje przedsiębiorczego człowieka, który by nim kierował.
• Zdecydowałby się pan kandydować na prezydenta Lublina?
- Nie, chyba nie nadaję się do polityki, wciąż zbyt wiele tam partyjnego egoizmu, nepotyzmu i zwykłego cwaniactwa, a za mało profesjonalizmu i odpowiedzialności. Mogę realizować się w Eldorado, gdzie wraz ze wspaniałym zespołem współpracowników budujemy wartość dla naszych akcjonariuszy, pracowników i klientów. Dlatego dzisiaj zdecydowanie wybieram działalność gospodarczą a nie politykę.