Z centrum Chełma znikają apteki. Już ubyło dwie, lada dzień przestanie działać kolejna. Farmaceuci ostrzegają, że to dopiero początek.
O tym, że winę za kiepską kondycję lokalnych aptek ponosi jednak kto inny przekonuje Krzysztof Przystupa, prezes Lubelskiej Izby Aptekarskiej. – To nasi urzędnicy określili jak ma wyglądać apteka w taki sposób, że niewielu farmaceutów będzie stać na jej przygotowanie – mówi.
Ministerialne założenia rzeczywiście zaskakują. Do roku 2007 każdy aptekarz musi mieć do dyspozycji 14 połączonych korytarzem pomieszczeń na powierzchni 120 mkw. W tym cztery pomieszczenia magazynowe, pokój socjalny, pokój szkoleń. – To bez sensu – mówi Ewa Galicka, właścicielka apteki „Bio-Medic” w Chełmie. – Nie mam najmniejszych szans na spełnienie tych wymogów. Za miesiąc zamykam aptekę w mieście i przenoszę się na wieś. Tam wymogi są mniejsze.
Prezes Przystupa przywołuje przykład dużych aptek lubelskich. – Koledzy pracują na dwie zmiany, na każdej zatrudniają najwyżej dwie osoby, po co więc tak rozbudowane zaplecze socjalne czy szkoleniowe – mówi?
Przyczyny ekonomiczne i perspektywa dostosowania się do nowych przepisów doprowadziły już w Chełmie do zamknięcia aptek przy ul. Mickiewicza i ul. Lwowskiej. – Zjawisko będzie narastać – przyznaje Anna Kmieć, dyrektor biura Lubelskiej Izby Aptekarskiej. – Na razie nasi koledzy starają się bronić. Jeżeli aptekarskiemu samorządowi nie uda się jednak zablokować tych przepisów, na rynku zostanie tylko grupa największych aptek.
Od ludzi związanych z branżą farmaceutyczną można jednak usłyszeć, że aptekarze sami są sobie winni. – Zamiast inwestować chcą tylko zarabiać, a tak nie można. O zmianie przepisów wiadomo nie od dzisiaj i mieli czas na to żeby się przygotować – mówi anonimowy pracownik nadzoru farmaceutycznego. – Widać to nawet w Chełmie, gdzie prężnie działa właściciel kilku aptek. On o nowe przepisy na pewno się nie martwi.
Mieszkańcy Chełma na razie nie mogą narzekać na trudności z zaopatrzeniem się w leki. W mieście nadal działa blisko 30 aptek.