W jednym ze sklepów mięsnych na chełmskim bazarze w każdy piątek sprzedawano osiem pojemników drobiowych udek. Szum wokół ptasiej grypy odstraszył klientów. Nie przyciągały ich nawet obniżki cen na drób. Teraz to się zmienia.
Anna Niemiec, szefowa pani Moniki, nie przecenia wpływu ptasiej grypy na sprzedaż drobiu. Jej zdaniem, większe znaczenie ma brak pieniędzy w kieszeniach klientów. Tradycyjnie przed świętami wielkanocnymi ludzie stają się bardziej oszczędni, a więc i mniej kupują.
Ptasią grypę bagatelizuje Paweł Pieńkosz, który na bazarze handluje jajami z fermy w podlubelskiej Turce. - Nie odczułem spadku sprzedaży, który mógłby się wiązać z doniesieniami o kolejnych ogniskach choroby - zapewnia Pieńkosz. - Jeśli klienci wspominali o ptasiej grypie, to najczęściej w kategorii żartu. Przyznaję natomiast, że częściej pytali mnie o źródło pochodzenia jaj oraz sprawdzali pieczątki.
W przeciwieństwie do Pieńkosza widmo ptasiej grypy zaszkodziło interesom Jerzego Jabłońskiego. Od 10 lat sprzedaje on przy dworcu PKS kurczaki z rożna. Twierdzi, że kiedy telewizja doniosła o pierwszych przypadkach ptaków zarażonych śmiercionośnym wirusem, sprzedaż spadła o połowę. Na szczęście nie na tyle, by musiał dokładać do interesu.
- Powoli odzyskuję moich klientów - mówi Jabłoński. - Myślę, że do wyobraźni przemawia im to, że kurczaki piecze się w temperaturze około 300 stopni Celsjusza. Po takiej obróbce nikomu nie mogą zaszkodzić.