Antoniemu Manajowi z Koziej Góry dziki zryły kawał łąki. Szkody są ogromne.
- Czy oni chcą mi zniszczyć gospodarkę? - pyta bezradnie Manaj. Uważa, że myśliwi nie panują w swoim obwodzie nad sytuacją, pozwalając dzikom wychodzić z lasu na chłopskie uprawy. Podejrzewa, że po prostu nie dokarmiają zwierzyny i ta żeruje gdzie popadnie. - Jestem przekonany, że taksatorzy za wszelką cenę usiłują zaniżyć szkody. Oczywiście na moją niekorzyść - przekonuje.
Manaj w swoim gospodarstwie utrzymuje 20 krów. Obawia się, że przez dziki nie zbierze w tym roku dla bydła odpowiedniej ilości siana. - Od dawna obiecywali mi jakieś środki odstraszające - mówi. - W końcu dostarczyli je. Było już po szkodzie.
Andrzej Maciąg, łowczy "Sokoła” zapewnia, że on i pozostali myśliwi chcą się z Manajem uczciwie rozliczyć. Problem w tym, że w czasie dwóch pierwszych wizyt, jakie u niego złożyli, nie było na to sposobu. Mężczyzna i jego żona nie dopuszczali ich do głosu. W końcu obu stronom zaczęły puszczać nerwy. Dopiero za trzecim razem, kiedy do negocjacji włączył się sąsiad, coś w sprawie drgnęło.
- Nasi taksatorzy dokonali pomiarów szkód, przeliczą je na pieniądze i lada dzień wynik swojej pracy przedstawią rolnikowi - mówi Maciąg. - Niezależnie od nas i on na własną rękę zobowiązał się do własnego szacunku. Jeśli obliczenia okażą się zbieżne, będzie po problemie. W przeciwnym razie możemy nawet spotkać się w sądzie.
Manaj nie ukrywa, że dziki i inne zwierzęta leśne wchodzą rolnikom w szkodę przez cały rok. Ta wiosna jest jednak pod tym względem wyjątkowa. Zima była łagodna i dziki z upodobaniem żerują na łąkach w poszukiwaniu ukrytych płytko pod rozmarzniętą ziemią larw i pędraków. A strzelać do nich nie można, gdyż właśnie rozpoczął się na nie okres ochronny. Jedyna nadzieja w tym, że przy następnej wizycie dzików przekazane Manajowi odstraszacze okażą się skuteczne.