Nie wszyscy chcą czekać na remonty obiektów przeprowadzone przez spółdzielnie. Z wulgarnymi bohomazami walczą na własną rękę.
Pracy pana Henryka przyglądały się jego sąsiadki. - Już nie sposób było tędy przechodzić - tłumaczy jedna z nich. - Wstyd było zaprosić rodzinę, albo znajomych, bo wszędzie te przekleństwa. Na szczęście pan Henryk zajął się problemem.
Każdego roku spółdzielnie muszą przeznaczać po kilka tysięcy złotych na renowacje zdewastowanych obiektów. - To duży problem - mówi Ewa Jaszczuk, zastępca prezesa do spraw gospodarki zasobami Chełmskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. - Pocieszający jest fakt, że stopniowo zanika. Dzięki dobrej współpracy z policją wandale zaprzestali mazania. To również zasługa mieszkańców, którzy bardzo uczulili się na problem. Gdy zauważą wandali mażących klatkę, czy ścianę bloku, od razu dzwonią po policję.
Mury, budynki a nawet groby wyglądają jak materiał ćwiczeniowy jakiegoś malarza-artysty. - Problem graffiti był, jest i będzie - mówi Henryk Marciniak, rzecznik prasowy KMP w Chełmie. - Policja na bieżąco patroluje ulice i osiedla wychwytując wandali. Co jakiś czas udaje nam się schwytać graficiarza. Stawiane mu są zarzuty niszczenia mienia. Zatrzymany "malarz” musi ponieść nie tylko sankcje karne, ale również finansowe.
Zdaniem strażników miejskich wandale są coraz ostrożniejsi. - Ale my też mamy nowe sposoby na ich schwytanie - zapowiada Krzysztof Giec, kierownik referatu Straży Miejskiej w Chełmie..