Ponad kwadrans czekał nasz Czytelnik na połączenie z chełmską komendą policji. Telefonował na alarmowy 112, 997, a nawet numer centrali. Bezskutecznie. - To skandal, że tak długo trzeba czekać. A gdyby chodziło o ludzkie życie? - denerwuje się mężczyzna.
Godz. 15.47. Pan Sławomir zdenerwowany zachowaniem młodych ludzi dzwoni na policję. Z numeru komórkowego wybiera numer 112. Słychać tylko sygnał oczekiwania. Kiedy połączenie zostaje przerwane, próbuje jeszcze raz. Bez skutku. Nasz Czytelnik przychodzi do redakcji Dziennika. Opowiada całe zdarzenie, czekając jednocześnie na połączenie z policją.
Godz. 15. 56. Wspólnie próbujemy się dodzwonić na wszystkie znane numery policji. Nikt nie reaguje pod numerem 997, ani numerem centrali. Mijają kolejne minuty. Nikt nie podnosi słuchawki także w sekretariacie i pokoju funkcjonariusza pełniącego funkcję rzecznika.
Godz. 16.06. W końcu słuchawkę podnosi pomocnik dyżurnego. Pan Sławomir nie kryje zdenerwowania relacjonując mu całe zdarzenie.
Jak to możliwe, że połączeń z numerów alarmowych, które mają zapewnić błyskawiczny kontakt z policją nikt nie odbiera?
- To po prostu zbieg okoliczności - wyjaśnia nadkomisarz Henryk Marciniak z Komendy Miejskiej Policji w Chełmie. - Sprawdziłem, co działo się w tym czasie na dyżurce. Oficer dyżurny przyjmował broń od zdających służbę. To należy do jego obowiązków. Na miejscu był tylko pomocnik dyżurnego, który we wskazanym czasie musiał obsłużyć 20 zgłoszeń. Wśród nich było zdarzenie z udziałem dziecka, którego rodziców trzeba było znaleźć. Była też trwająca prawie sześć minut rozmowa telefoniczna na tyle poważna, że nie można jej było skrócić.
Marciniak tłumaczy, że takie nagromadzenie zdarzeń sprawiło, że jedna osoba nie była w stanie obsłużyć wszystkich zainteresowanych. - Dyżurny nie może przecież zgadnąć czy telefon, który dzwoni jest ważniejszy od tego, który akurat odebrał - mówi nadkomisarz. •