Mało brakowało, aby na podstawie niesłusznych oskarżeń tylko jednego członka wspólnoty Robert R. stracił mieszkanie. W sądzie pozostali lokatorzy murem stanęli po jego stronie.
– Po kilku miesiącach otrzymałem pismo z Przedsiębiorstwa Usług Mieszkaniowych z wezwaniem, abym dobrowolnie przekazał mieszkanie, w którym wraz z ojcem mieszkałem od 1981 r. – mówi pan Robert. – Na problemy natknąłem się też w momencie, kiedy chciałem lokal po ojcu przepisać na siebie. Od początku szef Wydziału Infrastruktury, z którym rozmawiałem, rzucał mi kłody pod nogi, aby tylko nie załatwić mojej sprawy.
Józef Kendzierawski, pełniący obowiązki dyrektora Wydziału Infrastruktury, najpierw miał tłumaczyć panu Robertowi, że na przepisanie na niego mieszkania muszą się zgodzić pozostali lokatorzy budynku przy ul. Sienkiewicza 13. Później uchylał się od wydania decyzji twierdząc, że pan Robert sprawia kłopoty pozostałym lokatorom, urządzając libacje i naruszając ciszę nocną. Utrzymywał, że taka jest opinia wszystkich mieszkańców. Tymczasem okazało się, że skargi na pana Roberta pisała jedna i ta sama osoba.
– Od początku podejrzewałem, że ten człowiek postawił sobie za cel przejęcie mojego mieszkania – mówi pan Robert. – Skarżył się na mnie nawet wtedy, kiedy przebywałem za granicą. Później tłumaczył się, że w moim mieszkaniu słyszał jakieś głosy.
Pan Robert utrzymuje, że od początku miejscy urzędnicy nie przyjmowali do wiadomości żadnego z jego argumentów.
– Na skargi musimy reagować i tak było w przypadku pana Roberta G. – mówi Kendzierawski. – Wyroku sądu jeszcze nie znam. Jeśli jest przychylny dla Roberta G., to uszanujemy to i najprawdopodobniej nie będziemy się odwoływać. Myślę też, że nic już nie stoi na przeszkodzie, aby prawo do użytkowania lokalu przenieść na zainteresowanego.