Pani Maria kupiła kolorowy tygodnik tylko dlatego, że był dołączony do niego niezbędnik do pielęgnacji paznokci. Ledwo zdążyła obciąć trzy paznokcie, nożyczki pękły. Sięgnęła po gilotynkę, a ta przy pierwszej próbie rozleciała się na dwie części.
Dariusz Hermański, prowadzący kiosk "Ruchu” przy ul. Sienkiewicza odpiera zarzuty. - Dlaczego ta pani nie przyszła do mnie od razu po tym, jak nożyczki rozleciały jej się w ręku - pyta. - Ja zdążyłem już dokonać zwrotu niesprzedanych egzemplarzy tygodnika. Gdyby przyszła w porę, wymieniłbym jej pismo z takim samym bonusem, albo oddał pieniądze.
Hermański tłumaczy, że kobieta przyniosła sam niezbędnik, bez gazety. A przecież stanowiły jedną całość i tylko w takiej postaci mógł być wymieniony, bądź przyjęty do zwrotu.
- Większość moich klientów doskonale zdaje sobie sprawę, że dokładane do gazet gadżety to zazwyczaj przedmioty jednorazowego użytku - mówi. - Zdarzało mi się już wymieniać na przykład torebki z popsutymi zamkami, czy filmy na płytach, których nie sposób było odtwarzać. Byli i tacy, którzy z uwagi na znikome straty po stwierdzeniu wady towaru po prostu bagatelizowali problem.
- Uważam, że to sprzedawca ponosi odpowiedzialność za jakość tego, co sprzedaje - mówi kobieta. - Trzeba klientów szanować. Kioskarz tym stwierdzeniem czuje się urażony. - Gdybym nie szanował ludzi, to bym nie miał klientów - mówi. - Ta pani przyszła po prostu za późno.
Tymczasem Krzysztof Nadolski, chełmski rzecznik praw konsumenta mówi, że nabywca po ujawnieniu wady towaru ma dwa miesiące na jego zareklamowanie u sprzedawcy. Może domagać się jego naprawy bądź wymiany. Jeśli sprzedawca nie jest w stanie tego zrobić, powinien zwrócić pieniądze. W tym konkretnym przypadku jedynie różnicę pomiędzy ceną gazety z i bez bonusu. A rekompensaty powinien szukać u tego, kto dostarczył mu wadliwy towar.