Chełmianie nie chcą słuchać przekleństw na ulicy. Tak wypowiedzieli się w policyjnej ankiecie. Dlatego funkcjonariusze patrolujący miasto bezwzględnie tropią amatorów podwórkowej łaciny.
Tego rodzaju opinie policja wzięła sobie do serca i konsekwentnie prowadzi wojnę z wulgaryzmami. Nie ma taryfy ulgowej. Wytłumaczeniem nie jest nawet to, że niecenzuralne słowo wypsnie się komuś w ferworze zabawy. Podczas Dni Chełma za używanie wulgaryzmów policjanci ukarali cztery osoby. Winowajcy będą musieli stanąć przed Sądem Grodzkim.
Od początku roku do sądu trafiło ponad 50 takich wniosków. W ubiegłym roku było ich pięć razy więcej. Czy to znaczy, że rzadziej przeklinamy w miejscach publicznych?
– Niekoniecznie. Mniejsza liczba wniosków wcale nie znaczy, że ludzie przestali używać wulgaryzmów – mówi Jolanta Pastusiak, rzecznik prasowy chełmskiej policji. – Ale skierowanie sprawy do sądu nie jest jedyną formą, jaką stosują policjanci w takich sytuacjach. Wypisują też mandaty i pouczają. Wszystko zależy od sytuacji.
Jak mówią policjanci, często zdarza się, że przyłapany na przeklinaniu delikwent zdaje się nie rozumieć dlaczego został ukarany.
– Kilkunastoletnia dziewczyna, która przeklinała na ulicy dostała od nas upomnienie – mówi jeden z funkcjonariuszy. – Długo przekonywała nas, że przecież nie zrobiła nic złego, bo taki jest obyczaj, że w rozmowie używa się brzydkich słów.
Tymczasem używanie niecenzuralnych słów w miejscu publicznym, w myśl przepisów kodeksu jest wykroczeniem. Za jego popełnienie możemy słono zapłacić. Jeśli policjant uzna, że bez mandatu się nie obejdzie, trzeba się liczyć z wydatkiem od 50 do 500 zł. Jeśli sprawa trafi do sądu, ten może nakazać zapłacenie grzywny nawet do 1,5 tys. zł. Gdy brzydkie słowo wywoła zgorszenie u przypadkowych słuchaczy, grzywna może wzrosnąć nawet do pięciu tysięcy.•