Kurza twarz, motyla noga, kurde, a nawet cholera – takich słormułowań można w Chełmie używać bez obaw. Ale wypowiedzenie bardziej dosadnych określeń w miejscach publicznych może się skończyć mandatem. Albo sprawą w sądzie. W ostatnich dniach przekonało się o tym kilkanaście osób
Zakładając, że widok umundurowanego funkcjonariusza studzi zapał największego „krasomówcy”, policjanci przez tydzień patrolowali też ulice w cywilu. Z jakim efektem?
– Sześć mandatów po 100 złotych każdy, pięć wniosków o ukaranie do Sądu Grodzkiego i cztery pouczenia – relacjonuje Pastusiak. – O wyczynach nieletnich listownie informowaliśmy też rodziców, szkoły i sąd rodzinny.
Policjanci w cywilu przysłuchujący się rozmowom na ulicach najczęściej słyszeli wyrazy zaczynające się na „k”, określające zwykle kobiety lekkich obyczajów, i na literkę „ch”, czyli dosadne określenie pewnego męskiego organu. Z upodobaniem posługiwali się nim w różnych okolicznościach mężczyźni oraz dzieci.
– Akcję prowadziliśmy w godzinach 14–18, kiedy na ulicach jest dużo młodzieży – mówi jeden z funkcjonariuszy, który osobiście tropił wulgaryzmy na ulicach. – Wystarczył kwadrans spaceru po placu Łuczkowskiego i zatrzymaliśmy pierwszych delikwentów. Gdybyśmy chcieli karać wszystkich, mandatów byłoby o wiele więcej.
Czy miłośnik wulgaryzmów zostanie tylko pouczony, czy też ukarany mandatem, decyduje nie tylko wiek, ale także sytuacja, w jakiej słowa zostały wypowiedziane. Jeśli policjant uzna, że bez mandatu się nie obejdzie, trzeba się liczyć z wydatkiem od 50 do 500 zł. Jeśli sprawa trafi do sądu, ten może nakazać zapłacenie grzywny nawet do 1,5 tys. zł. Gdy brzydkie słowo wywoła zgorszenie u przypadkowych słuchaczy, grzywna może mieć wysokość do pięciu tysięcy złotych. Lepiej więc liczyć się ze słowami.