Straż Miejska skontrolowała bazar przy Piłsudskiego. Mandaty dostali sprzedawcy, którzy ustawili swoje kramy przy wejściach na rynek i na drogach pożarowych.
Sprzedawcy na rynku są w konflikcie. Niektórzy płacą prawie 300 zł miesięcznie za miejsce. Sprzedają przy specjalnych kratach na skrzynki, na środku bazaru. Interes psują im jednak ludzie, którzy z niewielką ilością warzyw z przydomowych ogródków ustawiają się tuż przy wejściu na rynek. Klienci kupują u nich, a do stoisk w głębi rynku nawet nie podchodzą. - My stoimy tu przez cały rok, nawet w zimie. Opłaty są wysokie, nawet za łazienkę musimy dawać 60 groszy - mówi pani Krystyna - sezonowi przyjdą, kiedy chcą i staną gdziekolwiek. Gdzie tu sprawiedliwość?
Kobiety sprzedające jagody i kwiaty przy wejściu nie uważają, że robią coś złego. - Znalazłyśmy tu sobie taki kącik, nikt więcej tego co my nie sprzedaje. A ta kontrola to zwykła ludzka zazdrość - mówi jedna z handlarek.
Na warzywniaku panuje ogromna konkurencja. Klientów jest niewielu, mały rynek jest schowany za pawilonem. - To zwykły bidul. Chcemy uczciwie zarobić parę groszy - denerwuje się pani Kazimiera. - Działkowcy stają z wiaderkami i nic nie płacą. Jak się coś dzieje, to od razu uciekają.
Handlarze są przekonani, że kontrola Straży Miejskiej była inspirowana przez któregoś ze sprzedawców. - Cały czas egzekwujemy na bazarach przestrzeganie przepisów - mówi Marek Kołtun, zastępca komendanta SM. - Można sprzedawać w miejscach tylko do tego wyznaczonych. Kilka osób otrzymało mandaty, ale kontrole będą przeprowadzane regularnie.
Marian Pawluk, prezes Targowisk Miejskich w Chełmie, chce uporządkować w ten sposób handel na bazarach. - Rozumiemy ludzi, którzy sprzedają przy wejściu na rynek, bo mają mało towaru i chcą go szybko sprzedać - mówi Pawluk. - Ale musimy też pilnować interesów naszych kupców, bez których sprzedaż nie mogłaby istnieć. Wzywanie Straży Miejskiej jest tylko jednym z narzędzi. Chcemy rozmawiać z obiema stronami i wypracować jakiś kompromis.