Najwięcej wypowiedzeń trafi do pielęgniarek i położnych. W całym szpitalu dyrekcja zamierza zlikwidować 120 takich etatów. To jeden ze sposobów na ratowanie szpitala. Tylko, jeśli szpital ocaleje, kto będzie w nim pracował?
- Zdaję sobie sprawę, że ogłoszenie takiej decyzji wywoła burzę, ale nie mam wyjścia. Zamierzam wprowadzić ten program w życie, po konsultacjach z Urzędem Marszałkowskim - mówi dyrektor szpitala Mariusz Kowalczuk.
Dyrektor już zawiadomił związkowców o planowanych zwolnieniach. Wiadomość błyskawicznie rozniosła się po oddziałach. - Boimy się, bo tak naprawdę, nie wiadomo na kogo padnie - mówi jedna z pielęgniarek oddziału ortopedii.
- Nie wiem co będzie, może trzeba będzie szukać sobie innej pracy - mówi pielęgniarka Aneta Żółkiewska. - Jesteśmy teraz w takim stanie niepewności. Czekamy.
Jak mówi Kowalczuk zwolnień uniknąć się nie da, a wypowiedzenia zaczną trafiać
do pracowników już w najbliższych tygodniach. - Chciałem szukać oszczędności inaczej, ale związki na nic się nie godziły. Teraz nie ma już czasu. Dziś na koncie szpitala mam nieco ponad 24,5 tys. zł, a samych wymagalnych zobowiązań, ponad 2,7 mln!
Zastosowanie planu naprawczego nie wyciągnie szpitala z zadłużenia, ale pozwoli
go nie powiększać. Pracownikom jednak nie podoba się, że to oszczędności robione kosztem ludzi. I to dużym kosztem, bo spośród pół tysiąca pielęgniarek i położnych pracę może stracić co piąta. Czy szpital będzie wtedy funkcjonował bez problemów? - Oczywiście - zapewnia dyrektor. Pacjenci nie są już tacy pewni. - Co to za pomysł, żeby tyle osób zwalniać - mówi Danuta Kot, jedna z pacjentek.
- Przecież oni i tak tyle pracy mają. To jak sobie poradzą, jak ich mniej będzie.
- Teraz to jest w porządku - dodaje Bożena Szpit. - Opieka jest świetna. To za co zwalniać te pielęgniarki? Za to dobrze pracują?
- Ci, którzy wymyślili te zwolnienia, brali pod uwagę tylko liczby - mówi Teodozja Zasiadczuk, pielęgniarka oddziałowa. - A przecież za każdą z nich stoją ludzie. To ludzie się już nie liczą?