- Nad ranem obudził mnie gryzący dym - mówi jedna z lokatorek bloku, w którym dziś o piątej nad ranem wybuchł pożar. - Poderwałam się z łóżka i zadzwoniłam do strażaków. W chwilę potem wraz z innymi zostałam wyprowadzona przez nich na zewnątrz.
– To mieszkanie zajmowała starsza kobieta wraz z synem – mówi kolejna lokatorka. – Kiedy złamała nogę, córka zabrała ja do siebie na Wybrzeże. Wtedy jej syna zaczęły odwiedzać różne podejrzane osoby. W końcu wprowadziły się do niego dwie panie, które też zapraszały swoich adoratorów. Były hałasy i pijackie burdy. To stawało się już nie do zniesienia.
Interwencje w Straży Miejskiej na pewien czas odmieniły tą sytuację. Uciążliwy lokator został objęty policyjnym nadzorem. Jednak od ponad miesiąca wszystko wróciło do jak najgorszej normy.
– Tuż przed pożarem obudziły nas krzyki na klatce schodowej – mówi sąsiadka pogorzelca. – Okazało się, że jeden z gości sąsiada w pijackim widzie wyrzucił za drzwi płonącą szmatę. Podpalił też coś w mieszkaniu. Sąsiad ugasił szmatę wodą i wezwał policję. Tymczasem w mieszkaniu rozszalał się już ogień i trzeba było dzwonić też po strażaków.
Strażacy zaczęli gasić pożar i jednocześnie wyprowadzali z budynku lokatorów.
– Łącznie ewakuowaliśmy 35 osób – mówi Ważny. – Wszystkie mogły się schronić przed zimnem w podstawionym autobusie CLA. Dwóm osobom: starszej kobiecie i lokatorowi mieszkania udzielono na miejscu pomocy medycznej. Oboje lekko podtruli się dymem. Hospitalizacja jednak nie była potrzebna.
Mimo szybkiej akcji strażaków spłonęło całe wyposażenie mieszkania. Straty oszacowano na około 30 tys. zł. Udało się jednak zapobiec rozprzestrzenieniu się ognia na inne kondygnacje, bo wtedy straty byłyby nieporównywalnie większe.
Ewakuowani lokatorzy około godz. 7 wrócili do swoich mieszkań. Policja wstępnie podejrzewa, że doszło do zaprószenia ognia.