
Zaległości w wypłacie dodatków mieszkaniowych miasto ma od kilku lat. Dzisiaj wynoszą one ponad 200 tys. zł. Spółdzielnia Mieszkaniowa chce sprawę skierować do NIK.

Okazuje się, że spółdzielnia nie jest zainteresowana wykupem gruntów. Za 16,2 hektara użytkowanych wieczyście musieliby zapłacić ponad 1 mln zł. – To jest za drogo – twierdzi Marian Ścisłowski, prezes SM we Włodawie. – W innych miastach jak Chełm, czy Lublin bonifikata wynosiła 95–99 proc. Dlaczego u nas ma być inaczej? Interesują nas tylko pieniądze, bo to są pieniądze mieszkańców.
Zdaniem prezesa 50-proc. rabat jest za mały. Burmistrz twierdzi, że wystarczający. – We Włodawie płaci się 12 zł za 1 mkw. gruntu – mówi Gruszkowski. – Po uwzględnieniu zniżki cena wyniesie jakieś 5 zł za metr. To nie jest dużo. Poza tym spółdzielnia pieniądze odzyskałaby z dalszej sprzedaży gruntów swoim członkom.
Spółdzielnia się jednak nie zgadza. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Wykup gruntów przez wielu spółdzielców jednocześnie może spowodować, że większość z nich ze spółdzielni przejdzie pod wspólnoty mieszkaniowe. Im więcej wspólnot, tym mniej członków w SM. Efekt może być taki, że spółdzielnie przestaną istnieć. Przepychanka więc trwa. Prezes Ścisłowski mówi, że pomysł na wyjście z tej sytuacji ma, ale publicznie go nie zdradzi. Twierdzi natomiast, że jeśli miasto długu nie ureguluje, spółdzielnia zwróci się do RIO i NIK z wnioskiem o przeprowadzenie kontroli, czy miasto prawidłowo wywiązuje się z ustawowych obowiązków finansowych.