Ochoża Pniaki, gmina Wierzbica. Za figurą trzeba skręcić piaszczystą drogą w lewo. Kilkadziesiąt metrów dalej, w otoczeniu wiekowych lip i jesionów stoi drewniana chałupa kryta strzechą. Jedna z nielicznych, jakie dotąd zachowały się w powiecie chełmskim.
Wokół domostwa murowane, albo co najmniej drewniane, porządnie oszalowane, kryte ceramiką albo eternitem. Pod strzechą od 1940 roku mieszka Bronisława Kaszczuk.
– Zajęliśmy dom po Ukraińcach – wspomina. – Na początku w jednej izbie mieszkało nas osiem osób. Ja z mężem i czworo dzieci.
Mąż od wielu lat nie żyje, dzieci wyjechały i założyły rodziny w Lublinie i Siedlcach. Tylko jeden syn został w Ochoży i gospodarzy wraz z matką na 10 hektarach. Choć ma już ponad 50 lat, dotąd się nie ożenił. Naprzeciwko ojcowskiej chałupy wybudował nowy dom, z drewnianą podłogą, elektrycznością, telefonem. Tylko wody bieżącej nie ma. Matka jednak ani myśli tam się przeprowadzić.
– Jak śpię na wersalce, to rano wstaję chora – mówi. – Za miękkie takie posłanie. Gdy czuję wokół siebie ziemię, drewno i słomę, jestem naprawdę zdrowa. Mam prawie 80 lat, a wydaje mi się, że nie przekroczyłam 20.
Ziemię na podłodze w izbie zajmowanej przez B. Kaszczuk przykryło drewno, później jeszcze linoleum, drewniane ściany są jak były, świeżo pomalowane na niebieski kolor. A strzechę każdy widzi. Ani razu się nie paliła, nie przecieka, zatrzymuje ciepło, które rozciąga się od wielkiego chlebowego pieca.
– Już nie piekę chleba – opowiada sędziwa lokatorka. – Nie mam potrzebnej siły w rękach. Kupuję cztery bochenki w sklepie, zamrażam, a później do mikrofalówki.
Zamrażarka stoi u syna, po sąsiedzku, mikrofalówka, telewizor, radiomagnetofon na stole pod strzechą. Obok, przy dwóch przeciwległych ścianach wybrzuszone pościelą dwa drewniane łóżka, pokryte starymi narzutami. Oczywiście z siennikami wypełnionymi sianem albo słomą. Przy piecu ogromna, może dwustulitrowa beczka, w której kisi się kapusta. Na kuchennej płycie topnieje tłuszcz, bo niedawno u Kaszczuków było świniobicie.
– Wnuki mówią, że jak kiszona kapusta, to tylko od babci – pogodnie opowiada kobieta. – Dzieci też często przyjeżdżają, bez jaj, własnej śmietany, twarogu, czy kurki nigdy nie wypuszczam. A ostatnio i po ćwiartce wzięły.
Panią Bronisławę zastaliśmy w zagonie buraków, które wraz z synem wyrywała z ziemi. Do południa skończą. Później obiad dla syna, dla siebie kanapkę z serem i herbatę. Jeszcze później przyjdą jesienne chłody i zima. Nawet najcięższa nie wygoniła staruszki spod strzechy. To przecież najlepsze mieszkanie pod słońcem.