Rozmowa z Ireneuszem Wojtaszakiem, kandydatem Ligi Polskich Rodzin na prezydenta Chełma
• Startując w wyborach na prezydenta Chełma rzucił się pan w wir polityki i to od razu na głęboką wodę. Ktoś pana do tego namówił?
- Przyznaję, że kiedy moi koledzy z Ligi Polskich Rodzin, między innymi nasz lider Rafał Bukowski, złożyli mi propozycję, najpierw pomyślałem, że to żart. Okazało się jednak,
że nie. Wtedy sobie zadałem pytanie, dlaczego nie miałbym kandydować? Jako katecheta sięgnąłem też do Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele Współczesnym, gdzie znalazłem piękne zdanie: "Kościół uznaje
za godną pochwały i szacunku pracę tych, którzy dla posługi ludziom poświęcają swoje siły dobru państwa i podejmują się tego trudnego obowiązku”.
• Jest pan gotów do tej posługi?
- Nawet jeśli cieszę się na razie zaledwie kilkuprocentowym poparciem, to przecież już zaistniałem. Wierzę, że ktoś, kto to zauważa, zdobędzie się na refleksję, że skoro ja mogłem,
to równie dobrze i on. W taki sposób rodzi się społeczeństwo z gruntu obywatelskie.
• Czym chce pan zwrócić
na siebie uwagę wyborców?
- Rywali postrzegam jako ludzi doświadczonych i z bogatym stażem w pracy publicznej. Tylko czy dzięki temu ich doświadczeniu i praktyce coś się wokół nas zmieniło? Ja takich pozytywnych zmian nie zaobserwowałem. Myślę,
że może przyszła pora na kogoś spoza układu.
• Co może nam obiecać człowiek spoza układu?
- Trudno tu być oryginalnym.
Na dobrą sprawę programy wyborcze wszystkich kandydatów z natury rzeczy muszą się powielać. Wszyscy przecież chcemy przeciwdziałać bezrobociu, tworzyć nowe miejsca pracy czy oddawać klucze
do komunalnych mieszkań.
Za punkt honoru postawiłbym sobie nieodpłatne udostępnienie mieszkańcom dostępu do szerokopasmowego Internetu. Dzięki temu na przykład będzie można nadal mieszkać w Chełmie, a pracować chociażby w Warszawie. Przysłużyłoby się
to także podtrzymywaniu rodzinnych więzi pomiędzy osobami, które rozjechały się
po świecie w poszukiwaniu pracy. Uważam także, że specjalną ochroną należy objąć rodzimy handel. Żadnych hipermarketów. Ponadto miasto powinno być bardziej otwarte na potrzeby tutejszych wyższych uczelni i ich studentów.
To inwestycja w przyszłość.
• Nie obawia się pan, że brak doświadczenia w administro-waniu może obrócić się przeciwko panu?
- Zależy, jak na to patrzeć. W przeciwieństwie do moich zaprawionych w zarządzaniu rywali, ja nie jeżdżę ulicami miasta, lecz nimi chodzę. W przeszłości doświadczyłem bezrobocia. Wiem też, że można pracować od rana do wieczora
za 480 zł. A jeśli myślę o przyszłości, to nie w perspektywie kadencji. Nie przesiąknąłem polityką i to jest mój atut.