– Instytut formalnie stwierdził, że jestem pokrzywdzony przez miniony system. A skoro tak, to chciałem wiedzieć, kto i w jakim stopniu przyczynił się do takiego mojego statusu.
• Teraz pan już to przynajmniej wie, ale czy ta wiedza aby wyszła panu na dobre?
– Uważam, że zabiegając o wgląd do teczki spełniłem swój obowiązek. Z wykształcenia i zawodu jestem historykiem i dlatego moją dewizą są słowa Leopolda von Ranke, który twierdził, że w procesie badawczym najważniejsze jest oddzielenie prawdy od fałszu. Chodziło mi także o wyeliminowanie z kręgu moich znajomych osób, które ja i moi koledzy moglibyśmy niesłusznie podejrzewać o donosicielstwo. Chciałbym wiedzieć, komu i pod jakim warunkiem mogę podać rękę.
• Krąg tych osób się zawęził?
– Do tej pory otrzymałem z IPN dwie kolejne noty z danymi identyfikacyjnymi tajnych współpracowników o pseudonimach „Didi Valla” i „Zbyszek”. Okazało się, że pierwszy z nich był moim kolegą jeszcze z czasów studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Z kolei ze „Zbyszkiem”, którego akta opatrzone były sygnaturą „ściśle tajne” blisko współpracowałem w chełmskim oddziale PTTK.
• Jakie dokumenty, oprócz danych tajnych współpracowników zawierała teczka?
– W jednej teczce znajdywały się przede wszystkim firmowane przez Wydział III KW MO w Chełmieoperacyjne meldunki i opisy stwarzanego przeze mnie zagrożenia w latach 1977-1983. Dokumenty dotyczyły dwóch spraw o kryptonimach „Przewodnik” i „Śmieciarze”. W obu byłem „głównym figurantem” jako „założyciel nieformalnej grupy antysocjalistycznej „Nurt Niezależny”. Oficerowie SB chyba nigdy nie doszli, że pod tą nazwa kryła się terenowa grupa Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Doczytałem się, że poza mną inwigilowanych było jeszcze osiem osób, spośród których aż pięć „sypało”. Oprócz „Zbyszka”, którego znam z nazwiska, także „Zygmunt”, „Andrzej” i „Marta”. Druga teczka zawierała moje akta, jako internowanego.
• Kryptonimy „Przewodnik” i „Śmieciarze” miały jakieś logiczne uzasadnienie?
– W skład chełmskiej grupy ROPCiO wchodziło sześć osób z uprawnieniami przewodnika turystycznego PTTK. Na miano „Śmieciarzy” zasłużyliśmy sobie kolportując ulotki na chełmskich osiedlach.
• Jakie wrażenie wywarła na panu lektura dotąd „ściśle tajnych” dokumentów?
– Przyznaję, że wstrząsające. Kserokopie mam w domu i co rusz po nie sięgam. Te materiały wciąż nie dają mi spokoju. Dotąd nie wiem, jak mam odnosić się do znanych mi z imienia i nazwiska osób, które mnie inwigilowały, bądź na mnie donosiły.
• Wybaczy pan im?
Moja relacja z każdą z tych osób ma charakter indywidualny, a więc wymaga odrębnego potraktowania. W tym kontekście przypominają mi się natomiast słowa prof. Jerzego Łojka, który stwierdził kiedyś, że źródłem naszych narodowych nieszczęść miedzy innymi jest i to, że od ponad 200 lat zbyt łatwo wybaczamy naszym zdrajcom. W ten sposób zatraciły się czytelne wzorce osobowe.
• Wierzy pan w powodzenie lustracji?
– Tak, ale pod warunkiem, ze poprzedzi ją, lub przynajmniej będzie jej towarzyszyć skuteczna dekomunizacja. Na pierwszy ogień powinni pójść oprawcy, a dopiero po nich tajni współpracownicy i informatorzy. Dopiero wtedy na placu boju, by użyć określenia Herberta, pozostaną esteci.