Nawet dożywocie grozi Andrzejowi Ch., który 6 grudnia ubiegłego roku w Haliczanach (pow. chełmski) ugodził nożem brata.
Bracia, od kiedy zmarł ich ojciec, pozostawali ze sobą w konflikcie. Często dochodziło pomiędzy nimi do rękoczynów. Wzajemnie grozili sobie także śmiercią. Emocje podsycał alkohol. W dniu, kiedy doszło do tragedii, także byli pijani.
Skonfliktowani mężczyźni pili tego dnia w różnych miejscach i różnym towarzystwie.
- Pokrzywdzony Ryszard Ch. uważał, że skoro ma stały dochód, to on z matką, również rencistką, powinien kierować rodzinnym gospodarstwem - mówi Wiesław Tulikowski z chełmskiego Ośrodka Zamiejscowego Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - Andrzeja uważał za darmozjada i często dawał temu wyraz.
Na chwilę przed tragicznym zdarzeniem Andrzej Ch. przyrządzał sobie posiłek. Ryszard miał zwrócić mu wtedy uwagę, że sięga po jego chleb. Wówczas ten rzucił się na niego z trzymanym w ręku nożem. Podczas szamotaniny trafił go w serce.
Wszystko to działo się na oczach matki i trzeciego brata. To on odebrał nóż Andrzejowi i odciągnął go od broczącego krwią Ryszarda.
Andrzej Ch. twierdzi, że nie pamięta, jak zranił brata. Biegli psychiatrzy orzekli jednak, że w chwili popełnienia przestępstwa był poczytalny i zdawał sobie sprawę z tego, co robił. Popełnione przez niego przestępstwo jest zagrożone karą od ośmiu lat do dożywotniego więzienia.
- Niestety, takie przypadki wciąż się zdarzają - mówi Zbigniew Betka, szef chełmskiego Ośrodka Zamiejscowego Prokuratury Okręgowej w Chełmie. - To, że w ferworze kłótni ludzie sięgają po nóż czy siekierę, świadczy nie tyle o ich premedytacji, co o tym, że w rodzinnych awanturach górę biorą podsycone alkoholem emocje. Opamiętanie przychodzi dopiero po wytrzeźwieniu.