Agnieszka Mazurek z Włodawy kupiła dwupokojowe mieszkanie w bloku. Zdziwiła się bardzo, kiedy po dokonaniu transakcji poszła obejrzeć swój zakup. Na miejscu okazało się, że poprzedni właściciel wymontował z domu gniazdka i kontakty elektryczne, zabrał zlewozmywak. Znikły też pokojowe drzwi.
Z zamiarem kupna własnego M-3, pani Agnieszka nosiła się od dawna. Dogadała się z koleżanką, która akurat takie mieszkanie chciała sprzedać. – Bezwiednie jej zaufałam – mówi. – Znałyśmy się przecież. Mieszkanie oglądałam. Podobało mi się. Poszłam na wszelkie ustępstwa. Zgodziłam się nawet, aby w akcie notarialnym pojawił się zapis, że ja im zapłacę do końca września, a oni opuszczą dom z końcem października. To był błąd. Trzeba było zostawić parę złotych tytułem zabezpieczenia, ale nie pomyślałam, o tym. K. Wyglądali na porządnych ludzi.
31 października odebrała klucze do mieszkania. 2 listopada ojciec Agnieszki Mazurek poszedł spisać wszystkie liczniki. – W domu było ciemno – mówi Franciszek Mazurek. – Po omacku szukałem kontaktu i wsadziłem rękę w kable. Zacząłem się rozglądać, odsłoniłem żaluzje i wtedy zobaczyłem, że praktycznie z każdej ściany sterczą niezabezpieczone przewody elektryczne. Nawet z sufitu zwisały gołe druty. Całe szczęście, że mnie prąd nie kopnął.
Po dalszych oględzinach, okazało się, że w mieszkaniu nie ma również kuchennego zlewu, drzwi do kuchni i dużego pokoju. Najgorszą informację przekazali jednak pani Agnieszce nowi sąsiedzi. Dowiedziała się, że w jej mieszkaniu są karaluchy – Ta informacja mnie już zupełnie dobiła – mówi Mazurek. – Poszliśmy z ojcem do sprzedającego z żądaniem zwrotu pieniędzy. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że dobrowolnie nic nam nie odda. Nie chciał też słuchać o jakiejkolwiek rekompensacie za to co zrobił.