Ostatnie albumy Morcheeby i Bisquit to propozycje dla tych, którzy szukają relaksacji i nie szukają przebojów.
Bracia Godfrey i Skye znowu razem – o tym marzyli od dawna wszyscy sympatycy Morcheeby. Rozstanie tych muzyków w 2003 roku nie było specjalnie dobre w aspekcie artystycznym dla żadnej ze stron.
Ani albumy zespołu, ani solowe longplaye wokalistki nie dorównywały poziomem ich starym wspólnym dziełom. Dlatego fani Brytyjczyków coraz częściej i głośniej domagali się ponownego połączenia sił.
Po dwóch płytach długogrających wydanych przez każdą ze stron, kolejną artyści postanowili zrobić już razem. Problem w tym, że "Blood Like Lemonade” nie jest chyba dokładnie tym, na co czekali miłośnicy cedeków "Big Calm” (1998), "Fragments of Freedom” (2000) i "Charango (2002).
Wprawdzie podobny jest klimat (relaksujący), ale inne są instrumentacje (bardziej akustyczne) i mniej jest chwytliwych melodii. Naprawdę dobry kawałek pojawia się dopiero na koniec – po mniej więcej 40 minutach dość przeciętnej muzyki.
Morcheeba – "Blood Like Lemonade” (PIAS/Isound)
Podobną lekkością i wyluzowanym nastrojem, jakimi emanuje longplay "Blood Like Lemonade” formacji Morcheeba, tchnie album "Pytania” duetu Bisquit.
Tak jak w piosenkach Brytyjczyków, w kawałkach Polaków zaciekawiają słowa.
Ale, niestety, wspólną cechą jest też niedobór wyrazistych, zapamiętywalnych, melodii.
Bisquit – "Pytania” (Kayax)