Nie do końca wiadomo, czy Sade i Goya to nazwy grup czy pseudonimy wokalistek stojących na ich czele. Ale jedno jest pewne – są to marki jednoznacznie kojarzące się z klimatycznymi piosenkami.
Sade Adu nie lubi pośpiechu. Albumy wydaje rzadko. W ciągu 26-letniej kariery opublikowała ich dopiero sześć. Najnowszy ukazuje się dziś po dziesięciu latach od premiery poprzedniego.
Ta pochodząca z Nigerii brytyjska piosenkopisarka i wokalistka preferuje też wolne tempa muzyczne. Słynie z ballad będących miksem popu, soulu i jazzu. I takie klimaty przeważają na jej najnowszym longplayu.
Jest tu też fajny numer oparty na reggae'owej pulsacji. Jest także kawałek, który można scharakteryzować jako country soul. Oba mieszczą się jakoś w wypracowanym przez 51-letnią artystkę emploi.
Ale pojawia się również piosenka, jakiej chyba nikt się nie spodziewał po tej mistrzyni gładkości. To mocny, metaliczny utwór tytułowy – coś jak trip hop w wydaniu wojskowym. Na szczęście udany.
Niestety, nie można tego powiedzieć o kilku innych piosenkach. Mniej więcej połowa numerów składających się na "Soldier of Love” nie klei się do uszu. Melodyjność, znana z poprzednich longplayów Sade, jest tu dobrem deficytowym.
Sade – "Soldier of Love” (Epic/Sony Music)
Aż siedemnaście piosenek przynosi nowy, dwupłytowy album Goi.
Czy takie ilościowe rozpasanie jest uzasadnione bogactwem dobrych utworów, jakie stworzyli Magda Wójcik i jej koledzy? Czy nie nadużywają naszej cierpliwości?
Otóż, odpowiedzi na oba pytania są na korzyść artystów i naszą. Przesłuchanie "Od wschodu do zachodu” nie tylko nie jest czasem straconym, ale też dostarcza siedemnastu miłych chwil z dobrą muzyką – jak zawsze w wolnych i szybszych tempach, ale zawsze nastrojową – i niezłą poezją.
Goya – "Od wschodu do zachodu” (Pomaton/EMI)