Obraz życia w Chinach kilka lat po krwawej, bezlitosnej rewolucji kulturalnej.
Colin Thubron przemierzył świat wszerz i wzdłuż. „Za murem” to zapis jego podróży do Chin odbytej pod koniec lat 80-tych XX wieku. Pierwsze wydanie książki ukazało się w 1987 roku, kiedy w Polsce o tym co działo się w Państwie Środka niewiele jeszcze wiedziano. Dziś, z perspektywy czasu dobrze wiemy jakiego spustoszenia w narodzie chińskim dokonała rewolucja kulturalna. Rozmowy z ludźmi, którzy jej doświadczyli to najciekawsza część opowieści Thubrona.
Moment, który brytyjski reporter wybrał sobie na podróż był właściwie pierwszym, kiedy było to w ogóle możliwe. W latach 80-tych Chiny dopiero zaczęły się otwierać na zewnątrz. Mroczny okres rewolucji kulturalnej (1966 – 1976) był jednak jeszcze tak świeży w pamięci, że Thubronowi łatwo dało się namówić na zwierzenia tych, których bezpośrednio dotknęła.
To np. Dai Ailian, choreografka i „matka” chińskiego baletu. Artystka opowiada jak żona Mao Zedonga - Jiang Qing uznała, że niektóre figury baletowe w jej spektaklach są kapitalistyczne i je po prostu usunęła. Repertuar zredukowano zaś do dwóch baletów rewolucyjnych. Sama Dai Ailian została zesłana na wieś, gdzie pracowała w polu i karmiła świnie.
O okrucieństwie, którego w trakcie rewolucji dopuszczali się wszyscy opowiada reporterowi przypadkowo spotkany w zoo mężczyzna: „Wszystko co mówił przewodniczący Mao było słuszne, jak słowo boże. W głowach mieliśmy partię. Może oszaleliśmy. W ogóle nie myśleliśmy”.
Reporter spotyka ludzi także z drugiej strony barykady. To działacz partii, który otwarcie przyznaje się do rozgoryczenia sytuacją w kraju, wszechobecną korupcją. Mówi, że wiele osób ma inne zdanie niż to prezentowane oficjalnie. W szkole dla prymusów, po której Thubron jest oprowadzany przez przedstawiciela rządu, rozmawia z uczennicą. W rozmowie bez udziału propagandysty dziewczyna szczerze wyznaje, że w szkole wcale nie jest tak dobrze, jak na pierwszy rzut oka może się wydawać.
Thubron przemierzył kilkanaście tysięcy kilometrów. W rozmowach ze zwykłymi ludźmi pomogła nauka podstaw języka mandaryńskiego. Dzięki temu nie musiał korzystać z pomocy tłumaczy, a zwierzenia zwykłych robotników spotkanych np. w pociągu brzmią bardzo naturalnie. To co dla nas ciężkie do zrozumienia, dla niektórych Chińczyków był normą. Mężczyzna jest pogodzony z tym, że z powodu pracy w innej części kraju swojej żony nie widział już od 5 miesięcy. Ich syn również nie spotyka rodziców. Mężczyzna ze spokojem opowiada, że teraz mieszka z rodzicami żony, ale już niedługo „zamieszka w przedszkolu”. Chłopiec ma dwa lata.
Na własnej skórze brytyjczyk poznaje chińskie urzędy. „Wielki Mur letargu, bezradności i symulowania” – opisuje stosunek urzędników do cudzoziemców. A to i tak niewiele w stosunku do tego, co na co dzień przeżywają sami Chińczycy: „biurokracja pełna próżności i tępoty”.
Okazuje się, że pogodzenie się z losem mieszkańców północnych Chin może być wręcz wyśmiewane na południu. W Kantonie ludzie oglądają zakazaną telewizję z Hongkongu. Wszędzie można spotkać cinkciarzy, kombinatorów i przemytników przywożących z Japonii magnetowidy. Rozmówcy reportera dziwią się dlaczego chce odwiedzić rodzinną miejscowość Mao Zedonga tłumacząc, że przecież nie ma tam nic ciekawego.
Podróżując przez wiele tygodni Colin Thubron poznaje również inne aspekty życia Chińczyków. Najpopularniejszym pozdrowieniem jest tam nie „Jak się masz” lecz „Czy już jadłeś”. Po odwiedzeniu w domach kilku rodzin czy restauracji reporter konstatuje, że stosunek Chińczyków do jedzenia jest równie namiętny, jak Rosjan do picia. „W kantońskiej kuchni nic co jadalne nie jest święte” – pisze. I wylicza lokalne przysmaki: źółć węża dodana do alkoholu, czy kot na parze. „Nagle stałem się wegetarianinem” – podsumowuje Thubron.