Występ Kabaretu Ani Mru-Mru, Lublin, Chatka Żaka, 22.04.10
Termin występu został zaplanowany dawno temu. Miały go poprzedzić działania promocyjne. Ich apogeum wyznaczono na drugą dekadę kwietnia. Niestety, na ten sam czas przypadła żałoba narodowa. Media nie anonsowały rozrywkowych wydarzeń. Głupio było też rozklejać kabaretowe plakaty.
Nawet kiedy skończyła się formalna żałoba, a do występu zostało kilka dni, gazety i radia nie kwapiły się do zapowiadania go. Dziennikarze, podobnie jak wielu pozostałych rodaków, wciąż nie mieli nastroju do zajmowania się wesołymi tematami.
Dwa dni przed występem sprzedana była połowa biletów. Menedżer kabaretu zastanawiał się , czy nie przełożyć wydarzenia. Ale zdecydował się na walkę do końca. Zintensyfikował promocję plakatową i zorganizował grupową sprzedaż biletów.
W efekcie udało się zapewnić na widowni frekwencję, do jakiej przywykły kabaretowe gwiazdy. Jednak świadomość perturbacji poprzedzających występ musiała być dla artystów niemiła.
A mieli do zrealizowania bardzo ambitny plan. Mruczaki zdecydowały się na pierwszy od ponad dziesięciu lat występ z zupełnie premierowym programem. Nie licząc debiutu, nasi kabareciarze wprowadzali nowe numery stopniowo, po dwa–trzy. Nie dawali pełnospektaklowych premier.
Nie widziałem całego występu (tego wieczoru musiałem wpaść też na koncert w filharmonii i posamplować jeszcze parę wydarzeń), ale końcówka, którą zaliczyłem, świadczyła, że kabareciarze byli w znakomitej formie, niezmąconej przedwystępowym stresem.
Na sam finał premierowego programu zaprezentowali numer, który stanie się zapewne ich kolejnym wielkim przebojem. Do jego wykonania zaprosili chłopaka z widowni. Nałożyli mu kask i opowiedzieli jakąś bajkę o "Czterech pancernych”, a następnie wkręcili do pląsów przy polskojęzycznym pastiszu gejowskiego megaprzeboju "Y.M.C.A.” Village People i do udawanego śpiewu.
Piosenka szła z pełnego playbacku. Wójciki udawały, że śpiewają zabawne partie zespołowe. A przy przezabawnych partiach solowych przykładali mikrofon do ust scenicznego gościa, czyniąc z niego gwiazdę homoseksualnego widowiska.
Być może ten gość nie był przypadkowy i kabareciarze byli z nim umówieni. Jednak wszystko wyglądało bardzo naturalnie, a większość publiczności miała wielki ubaw.