Heineken Open'er Festival 2013. Gdynia, 3-6 lipca.
Koncertów, na których świetnie się bawiłem było więcej. Nie zawiedli Crystal Fighters, na których liczyłem szczególnie. Ich najnowsza płyta rzadko ostatnio znikała z moich głośników. Pozytywna energia znana z krążków to nie ściema. Przez godzinę skakałem jak szalony. A zespołowi też się podobało. Gitarzysta jeszcze długo po koncercie biegał przed sceną i przybijał piątki. A na swojej tablicy na Facebooku CF napisali: "Last night was one of our favourites ever”.
Do pieca dobrze dał Nick Cave. Szaman, guru, rockowy kaznodzieja pociągnął za sobą wielotysięczny tłum. A przy okazji okazało się, że The Bad Seeds to nie tylko mało znaczący dodatek na scenie. Co też wyrabiał ze skrzypcami Warren Ellis! Straszna szkoda, że Blur jakoś nie palą się do nagrania nowej płyty. Ale podróż po starociach też wypadła bardzo dobrze. Tym bardziej jednak czekam na nową muzykę, Damonie Albarnie. Dobre koncerty, na które udało mi się dotrzeć (bo czasami ciało odmawiało współpracy i przez to straciłem wyczekiwany UL/KR) zagrali też alt-J, Editors, Tame Impala, Kings of Leon, Skunk Anansie czy Hey.
Mimo, że namiętnie wsłuchuję się w ostatni album Queens of The Stone Age, to na Open'erze byli dla mnie za… głośni. Tak, wiem, jestem zgredem i się nie znam. Przepadam również za najnowszym singlem Arctic Monkeys. Dlatego strasznie się ucieszyłem, kiedy zagrali go na otwarcie. Na scenie zabrakło jednak jakiejś mocy. A z czasem mina rzedła mi coraz bardziej. Szkoda.
Na koniec jeszcze muzyczne zaskoczenie. Rykarda Parasol. Jej muzykę można lubić, lub nie. Ja generalnie lubię, ale zawsze porównuję z PJ Harvey no i jednak ta druga jest lepsza. Jakże inaczej patrzy się na muzykę Rykardy po jej koncercie. W Gdyni wystąpiła na najmniejszej scenie, o 1.30 w nocy. Wyszła wystrojona, na obcasach, z gitarą w garści i swym zniewalającym głosem. Ta kobieta jest rozbrajająca.
Bardzo cieszy to, że organizatorzy ściągają na festiwal coraz więcej rozrywek nie tylko muzycznych. Świetnie została rozwiązana sytuacja z wejściówkami na spektakle teatralne. Rok temu, żeby coś zobaczyć trzeba było stać w długich kolejkach. Ja w tym roku rezerwację internetową wprawdzie przegapiłem, ale i tak na "Pawia królowej” wszedłem. Bo koniec końców, bez rezerwacji też wpuszczano, tych najbardziej zdeterminowanych. I jak mówiła obsługa, wszedł każdy kto chciał.
Szkoda, że teatr to właściwie jedyne miejsce, które można odwiedzić przed koncertami. Cała reszta – kino, muzeum, fashion stage, czy instalacje artystyczne "działają" tylko w porach, w których już coś gra. I, żeby wyskoczyć np. do kina trzeba świadomie zrezygnować z jakiegoś występu. I dlatego mi się jednak nie udało. Może zatem warto pomyśleć o otwieraniu miejsc "niemuzycznych” trochę wcześniej?
Jako bywalec pola namiotowego bardzo chwaliłem sobie pogodę, która nie zamieniła tegoż miejsca w bagno, jak to stało się rok temu. Ale i tak na polu było wesoło. Leżąc w swoim namiocie podsłuchałem rozmowę Niemca z Brytyjczykami. Strasznie narzekali, że ochrona na Open'erze jest tak restrykcyjna, że wszędzie zaglądają i wszystko sprawdzają. I, że w ogóle ciężko kupić narkotyki i wnieść twardy alkohol. Problemy młodości! Ale ja, jako stary zgred, niepijący na umór i niewciągający wszystkiego nosem, zostałem też pouczony przez ochronę. A jakże. Próbowałem wnieść na teren imprezy zbyt dużo… krówek. Tak, miałem ich chyba z sześć. Ochroniarz polecił mi wziąć "ze dwie”, a resztę zostawić. Nie dałem się jednak i przemyciłem swoje krówki na teren festiwalu.
No dobrze, dość kpin z ochrony. Na pewno ciężką mają pracę. I rozumiem względy bezpieczeństwa nie pozwalające wnosić szklanych przedmiotów, czy ograniczające wnoszenie twardego alkoholu na teren miasteczka namiotowego. Ale nigdy nie zrozumiem logiki wpuszczania delikwentów ze szklanymi! butelkami zawierającymi napój alkoholowy jednego z partnerów imprezy. Gdzie tu troska o bezpieczeństwo?
Nie rozumiem też dlaczego działalność ochrony na terenie miasteczka namiotowego skupiała się przede wszystkim na wyszukiwaniu nielegalnego alkoholu. Kiedy pewnej nocy ekipa z namiotu obok postanowiła urządzić demolkę swojego lokum (zagrażając pośrednio również mojemu) musiałem reagować sam. Ochrona spała? Oczywiście, że nie, sprawdzała czy ktoś nie wnosi alkoholu na teren pola namiotowego.
A tak w ogóle to bardzo gratuluję organizatorom ukształtowania marki festiwalu znanego w całej Europie. Na imprezie równie często jak język polski można usłyszeć angielski, czy rosyjski albo węgierski. I to już zupełnie nie dziwi. I znając opowieści o brytyjskiej młodzieży szalejącej na gościnnych występach w Polsce, też ich zachowaniu w Gdyni teoretycznie dziwić się nie należy. Wokół mojego namiotu zamieszkali sami przybysze z Wysp. Co mnie zaskoczyło to to, że w ogóle nie przyjechali na koncerty. Cały festiwal spędzili praktycznie przy namiocie żłopiąc to i owo, a o 5 nad ranem podśpiewując niewybredne kawałki o swojej królowej. A więc tak też można było spędzić Heineken Open'er Festival 2013.
Ps. Dzień po Open'erze na tej samej scenie wystąpiła Rihanna. Wyszła z 50-minutowym opóźnieniem, strasznie słabo udawała, że stanie na tej scenie jej się podoba i śpiewała z jakimś dziwnym rodzajem półplaybacku, który dośpiewywał za nią niektóre fragmenty utworów.