Rok 2022 stał pod znakiem żużla: Motor Lublin został mistrzem Polski. Warto jednak pamiętać również o koszykarkach Polskiego Cukru AZS UMCS Lublin, piłkarkach nożnych Górnika Łęczna, lekkoatletkach spod znaku AZS UMCS Lublin czy Monice Skinder z MULKS Grupa Oscar Tomaszów Lubelski.
Ktoś może powiedzieć, że żużel to sport niszowy, bo na poważnie uprawia się go jedynie w kilkunastu państwach na świecie. Takie zdanie wypowiedziane w Polsce brzmi jednak jak herezja, którą z miejsca powinna zająć się inkwizycja. Nad Wisłą żużel to religia. Polska ma najlepszą ligę na świecie, w której krążą olbrzymie pieniądze. Są one przeznaczane na najlepszych zawodników na świecie, którzy co tydzień cieszą rzesze kibiców na stadionach w całym kraju. Ich liczby nie sposób porównać do tych znanych ze stadionów piłkarskich. Wystarczy wspomnieć, że stadion przy Al. Zygmuntowskich przy okazji meczów Motoru prawie zawsze wypełniał się w całości. Piłkarze Motoru o takiej frekwencji na Arenie mogą tylko pomarzyć.
Wielki wynik, fenomenalny styl
Żużlowcy zapracowali sobie jednak na to swoimi wynikami. W 2022 „Koziołki” sięgnęły po pierwszy w historii tytuł mistrza Polski. Styl tej wiktorii był fenomenalny, a finałowa rywalizacja z Moje Bermudy Stal Gorzów Wielkopolski przejdzie do historii żużla w Polsce. W pierwszym meczu rozgrywanym w województwie lubuskim Stal wygrała 51:39. Do Lublina zawodnicy z zachodniej Polski przybyli więc dość spokojnie. Rewanżowy mecz dobitnie pokazał jednak, że w żużlu niczego nie można być pewnym. Gospodarze stratę odrobili z nawiązką, wygrywając 53:37.
– Wydaje mi się, że gorzowianie poczuli się zbyt pewnie i to mogło ich zgubić. Lublinianie zaczęli odrabiać straty powoli, ale systematycznie. Kluczowe okazało się spasowanie z torem i właściwe ustawienie motocykli. Było też trochę szczęścia, ale zawsze powtarzam, że ono sprzyja lepszym. To historyczny sukces, którego szczerze gratuluję. Najbardziej cieszy to, że ta drużyna robi stały progres i jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa – komentował na naszych łamach Jerzy Głogowski, były zawodnik i trener Motoru, członek zespołu, który w 1991 roku sięgnął po tytuł wicemistrza kraju.
Tłumy na lotnisku
Wygląda na to, że w kolejnych latach Motor może być absolutnym hegemonem w czarnym sporcie w naszym kraju. Do zespołu dołączył Bartosz Zmarzlik. Mistrz świata ma zapewnić, że mistrzowska korona pozostanie w Lublinie. Kibice też mają wobec niego olbrzymie oczekiwania, a potwierdzeniem tego jest ich liczba podczas przylotu Zmarzlika do Portu Lotniczego Lublin. Z awionetki, która przyleciała z Warszawy wysiedli: Australijczyk Jack Holder (ostatnio For Nature Solutions Apator Toruń), Szwed Fredrik Lindgren (zielonaenergia.com Włókniarz Czestochowa) i przede wszystkim trzykrotny indywidualny mistrz świata Bartosz Zmarzlik (Moje Bermudy Stal Gorzów).
– Klub ma bardzo profesjonalne podejście do rozgrywek. Do tego kibice, to wszystko tworzy całokształt. Myślę, że pod koniec przyszłego sezonu będziemy równie szczęśliwi, co teraz – powiedział Bartosz Zmarzlik. Co ciekawe, gwiazda czarnego sportu ma już za sobą pierwsze oficjalne występy w Lublinie. Tyle, że nie miały one miejsce w żużlu, ale w koszykówce. Zmarzlik tuż przed świętami Bożego Narodzenia wziął udział w Meczu Słodkich Serc. Z piłką przy dłoni wyglądał gorzej niż na motocyklu, ale kilka punktów już zdążył zdobyć. Część z nich dzięki pomocy rugbistów Edach Budowlani, którzy efektownie podsadzali go do kosza.
Ponad plan
Nie samym żużlem jednak człowiek żyje i tak jest również wśród kibiców w województwie lubelskim. Wielkim sukcesem było wicemistrzostwo Polski w wykonaniu Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin. Akademiczki rozegrały fantastyczną fazę play-off. W niej niespodziewanie w półfinale wyeliminowały VBW Arkę Gdynia, a w finale stoczyły fantastyczny bój z BC Polkowice. Wprawdzie w decydującej batalii przegrały wszystkie trzy mecze, to jednak pozostawiły po sobie znakomite wrażenie.
– Trener, wybierając skład, już wiedział, jak chce go ułożyć i chyba mu się to udało, bo mamy srebro. Z dziewczynami się super dogadujemy i to nam dało na pewno dużą siłę, żeby dojść tak daleko. Zdobyłyśmy duże doświadczenie w EuroCup i to nam pomogło w polskiej lidze. Możemy się z tego tylko cieszyć – powiedziała Olga Trzeciak. A skoro jesteśmy już przy EuroCup, to warto zaznaczyć, że na tym polu lubelski zespół też dostarczył pozytywnych wrażeń, bo dotarł aż do ćwierćfinału. W nim przegrał z francuskim LDLC ASVEL Feminin, ale i tak osiągnął wynik ponad plan.
Srebro w dwóch smakach
Ze srebra cieszyły się także piłkarki ręczne MKS FunFloor Lublin, chociaż w ich wypadku to raczej rozczarowanie. W tym klubie cel jest zawsze jeden i nazywa się mistrzostwo Polski. Tymczasem szansa na złoto została zmarnowana nieco na własne życzenie, bo w końcówce sezonu zespół Moniki Marzec zaczął gubić punkty w starciach z niżej notowanymi przeciwnikami.
– Przegrałyśmy wyścig o złoto z MKS Zagłębie Lubin, bo w końcówce sezonu wpadłyśmy w dołek. To poskutkowało tym, że we własnej hali przegrałyśmy spotkania, które powinnyśmy wygrać. Zapłaciłyśmy za to stratą szans na złoty medal. Trzeba te wydarzenia przełknąć i myśleć już o tym, co zrobić, aby zdobyć złoto w przyszłym sezonie. Myślę, że te przegrane mecze można było inaczej rozegrać pod względem taktycznym. Czasami człowiek jest mądry dopiero po meczu. W jego trakcie wydaje się, że to co sobie założyliśmy jest jedyne i słuszne. Też jestem człowiekiem i zdarza mi się popełniać błędy. Myślę jednak, że i tak wiele drużyn chciałoby się z nami zamienić i zakończyć sezon ze srebrnym medalem – mówiła po ostatnim meczu Monika Marzec.
Niestety, ale legenda lubelskiej piłki ręcznej już nie prowadzi drużyny, bo w końcówce roku zrezygnowała z tej funkcji. Na stanowisku szkoleniowca zastąpił ją jej asystent, Piotr Dropek. Jemu jednak też będzie ciężko, aby odzyskać mistrzostwo Polski, bo strata do Zagłębia jest już dość wyraźna.
Srebrny medal wywalczyły także piłkarki nożna Górnika Łęczna. W tym wypadku jednak ma on wyjątkowy smak, bo przed sezonem na taki wynik postawiłyby co najwyżej pojedyncze jednostki. Zespół bowiem przeszedł kadrową rewolucję, a w miejsce reprezentantek Polski pojawiły się zawodniczki, które nie przekroczyły jeszcze 20 lat. One oraz kilka doświadczonych piłkarek potrafiły zrobić fenomenalny wynik. Nie byłoby jego oczywiście gdyby nie Chinonyerem Macleans. Nigeryjka została królową strzelczyń i w nagrodę trafiła do Lokomotiwu Moskwa, klubu o znacznie większej renomie.
Z medalu, tyle że brązowego mogli cieszyć się także szczypiorniści puławskich Azotów. W ich wypadku to maksimum możliwości, ponieważ od wielu lat zespoły z Kielc i Płocka są poza zasięgiem jakiejkolwiek polskiej drużyny. Ostatnim zespołem, który naruszył ten skostniały układ było lubińskie Zagłębie, a miało to miejsce w sezonie 2007/08.
Pekin
W mijającym roku nie brakowało też sukcesów indywidualnych. Był to przede wszystkim czas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. W lutym cały sportowy świat zerkał na to, co się dzieje w stolicy Chin. Kibice w województwie lubelskim też to robili, bo wreszcie mieli swojego przedstawiciela. Wprawdzie 4 lata temu też mieliśmy zawodnika z klubu z naszego regionu, ale Mateusz Luty, znakomity bobsleista, był związany z województwem lubelskim tylko klubem. Co innego teraz: Monika Skinder to dziewczyna z Rogóźna, która biegów narciarskich uczyła się na trasach w Tomaszowie Lubelskim i do dnia dzisiejszego reprezentuje barwy miejscowego MULKS Grupa Oscar. Niestety: w Chinach, Skinder przez większość imprezy pojawiała się przed telewizyjnymi kamerami z olbrzymim smutkiem na twarzy. Był on spowodowany rozczarowującymi wynikami, a także złą atmosferą w kadrze. Słabo było zwłaszcza w indywidualnym starcie sprinterskim, w którym nie przebrnęła przez kwalifikacje i została sklasyfikowana na 42 miejscu. – Ten występ to trudny temat, bo wynik jest słaby. Monika liczyła na zdecydowanie więcej. Być może wobec niej było właśnie zbyt dużo oczekiwań. Kiedyś musiała jednak zadebiutować w Igrzyskach Olimpijskich. Przypadło to na Pekin i myślę, że to doświadczenie pomoże jej w dalszej karierze – powiedział Waldemar Kołcun, klubowy trener Moniki Skinder.
Start w Igrzyskach Olimpijskich udało się uratować niemal w ostatniej chwili. W sprincie drużynowym Skinder wystartowała razem Izabelą Marcisz. Obie pomyślnie przebrnęły przez półfinał. W finale nasze biegaczki zajęły 9 miejsce, co jest wynikiem rewelacyjnym, chociaż w tym przypadku też można czuć pewien niedosyt. Czołowa ósemka dostaje ministerialne stypendium, z którym trenuje się dużo łatwiej.
Niedosyt i specyficzny sezon
Kolejne tygodnie dla Moniki Skinder były już znacznie lepsze. W końcówce lutego w norweskiej Lygnie została sprinterską wicemistrzynią świata w kategorii U-23. Przez ćwierćfinał i półfinał przeszła jak profesorka. Cały czas starała się trzymać czoła stawki, a w końcówce dzięki samemu „łyżwowaniu” zapewniała sobie dogodną pozycję do finiszu. Wygrała bardzo pewnie oba biegi i mogła w spokoju przygotowywać się do finału.
W nim od samego początku było wiadomo, że główną przeciwniczką będzie Moa Hansson. 20-letnia Szwedka zdobywała już w tym sezonie punkty Pucharu Świata, a w Lygne podobnie jak Skinder pewnie wygrała ćwierćfinał i półfinał. Przewidywania się sprawdziły, bo to zawodniczka Trzech Koron nadawała ton rywalizacji. Narzuciła bardzo mocne tempo, które była w stanie wytrzymać tylko Skinder. W końcówce na heroiczny zryw i dołączenie do tego duetu stać było jeszcze Rosjankę Nataliyę Mekryukovą. I to właśnie ta trójka rozdzieliła między sobą medale. Najlepsza była Hansson, a o losach srebra decydowała fotokomórka. Ona pokazała, że minimalnie lepsza była reprezentantka Polski.
Skinder pokazała się również z dobrej strony w mistrzostwach Polski, które odbywały się na sam koniec poprzedniego sezonu. Wychowanka Waldemara Kołcuna zdobyła dwa złote medale indywidualnie, a swój start w stolicy Tatr okrasiła jeszcze drużynowym srebrem.
– Patrząc przez pryzmat Igrzysk Olimpijskich czy Pucharu Świata to można czuć niedosyt. Trzeba jednak pamiętać, że wywalczyła srebrny medal mistrzostw świata młodzieżowców. W Igrzyskach Olimpijskich w Team Sprincie zajęła dziewiąte miejsce, co jest znakomitym rezultatem. Trzeba też wziąć pod uwagę, że za Moniką bardzo specyficzny sezon. Ona w jego trakcie chorowała, przez co nie do końca zrealizowała odpowiedniej liczby godzin treningowych. Z powodu choroby zabrakło jej chociażby w Tour de Ski. Poza tym trzeba pamiętać, że w czasie Igrzysk Olimpijskich w Chinach rywalizacja odbywała się na bardzo trudnych trasach. Wiele ekip się na nich potknęło – podsumował występy Moniki Skinder w poprzednim sezonie Waldemar Kołcun.
Symbol ciężkiej pracy
Jesteśmy lekkoatletyczną potęga i to nie tylko w skali krajowej, ale również europejskiej. Potwierdziły to mistrzostwa Europy w Monachium, gdzie przedstawiciele AZS UMCS Lublin sięgnęli po trzy medale. Najcenniejszy, srebrny w sztafecie 4x400 m, przywiozła Małgorzata Hołub-Kowalik. Brązowe przypadły biegaczce na 1500 m Sofii Ennaoui oraz maratonce Angelice Mach, która wywalczyła go w konkurencji drużynowej. – Dla mnie ten brąz znaczy w tym momencie tyle samo, co złoty medal. To symbol ciężkiej pracy, wiary, wielu wyrzeczeń, ogromnej woli walki i miłości do mojej ukochanej dyscypliny sportu. Jestem z siebie szalenie dumna, tak po prostu – napisała na swoim profilu Sofia Ennaoui.
Chwalić możemy także naszych pływaków: wypada tu wspomnieć chociażby o Kacprze Stokowskim, trzecim w mistrzostwach świata na krótkim basenie w wyścigu na 50 m stylem grzbietowym. – Ten medal to taka wisienka na torcie i jeszcze większa motywacja do cięższej pracy. Miałem tylko 0,01 sekundy straty do srebra i 0,10 sekundy do złota. Od trenera usłyszałem tylko, że zrobiłem długi finisz. Co by było gdyby był perfekcyjny? Nie wiem, ale cieszę się z tego brązowego medalu, bo myślę, że naprawdę na niego zasłużyłem – zapewniał Stokowski cytowany przez portal PZP. Trzeba dodać, że 23-latek dokonał nie lada wyczynu. Tak się składa, że wcześniej żadnemu zawodnikowi AZS UMCS nie udało się stanąć na podium mistrzostw świata.
– To zdecydowanie największy sukces Kacpra w karierze, bo jest to pierwszy jego medal na mistrzostwach świata seniorskich. Pięćdziesiąt metrów to jest tak naprawdę trochę loteria, bo różnica między czołówką to najczęściej parę setnych. Wszystko zależy od tego, jak komu wyjdzie start, nawrót i powrót do mety. Kacper popłynął na swoim poziomie i sięgnął po pierwszy medal mistrzostw świata w historii dla naszej sekcji – mówi trener ekipy z Lublina Piotr Kasperek.
Scratch i madison
Miło kibicom w regionie zrobiło się także dzięki przybyszom z Ukrainy. Danii Yakovlev, który reprezentuje barwy Boras Lewart Team Lubartów, sięgnął po juniorskie medale mistrzostw Europy i świata. W lipcu w mistrzostwach Europy w Anadii wywalczył srebrny medal w omnium, czyli kolarskim wieloboju. Najważniejszym startem dla młodego zawodnika były torowe mistrzostwa świata juniorów, które odbywały się w Tel Avivie. Ukrainiec z Izraela przywiózł dwa srebrne medale. Pierwszy wywalczył w scratchu, czyli popularnym „wyścigu na kreskę”. Jest to ta konkurencja torowa, która najbardziej przypomina zmagania szosowe. Zawodnicy bowiem startują w niej w jednym momencie i przejeżdżają ustaloną dla danej kategorii wiekowej liczbę okrążeń. Wygrywa ten, który wpadnie pierwszy na metę. Yakovlev był drugi, zwycięstwo odniósł Dominik Ratajczak.
Drugi medal lubartowianin wywalczył w madisonie. To konkurencja drużynowa, w której w każdym momencie wyścigu ściga się tylko jeden zawodnik, drugi odpoczywa, jadąc wolniej w górnej części toru. Zmiana zawodnika ścigającego się następuje poprzez charakterystyczne wypchnięcie zawodnika wchodzącego na zmianę przez schodzącego. Wygrywa ta drużyna, która w czasie wyścigu nazbiera najwięcej punktów. Można je zdobywać na lotnych finiszach, a także w trakcie decydującej rozgrywki na mecie.
Yakovlev w Tel Avivie startował w parze z Valentynem Kabashnyim. Początkowo Ukraińcy jechali bardzo spokojnie i dawali się wyszaleć przeciwnikom. Wśród nich dominowali Czesi, którzy wygrali dwa pierwsze lotne finisze. Yakovlev i Kabashnyi uaktywnili się dopiero na czwartej premii, którą wygrali. Ten sukces powtórzyli również na 6 lotnym finiszu, a na dwóch innych zajęli trzecie miejsce. Kluczowa w ich wypadku była jednak finałowa rozgrywka, którą wygrali, co dało im dodatkowe 10 pkt i pozwoliło wskoczyć na drugą pozycję.
Emocje i tłumy kibiców
Rok 2022 był to też czas, kiedy nasze województwo gościło największe sportowe imprezy w Polsce. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Tour de Pologne. W lipcu nasz region zorganizował wspaniałe finisze w Lublinie oraz w Zamościu.
Tegoroczna wizyta w województwie lubelskim była dłuższa niż w poprzednim roku. Wydaje się, że nasz region lepiej się do niej przygotował, a trasa promowała Lubelszczyznę znacznie mocniej niż rok temu. Pierwszego dnia peleton odwiedził m.in. Kazimierz Dolny, a przejazd przez miejscowy Rynek był spektakularny. Kostka brukowa, wspaniałe zdjęcia z helikoptera oraz tłum kibiców sprawił, że ujęcia z tego urokliwego miasta były powtarzane przez wiele światowych telewizji. Innym kapitalnym pomysłem był przejazd peletonu przez Park Zdrojowy w Nałęczowie. Niespotykana na wyścigach kolarskich sceneria i mnóstwo kibiców wokół trasy – to wszystko sprawiło, że Nałęczów otrzymał potężną reklamę w całej Europie. Na koniec przyszedł Lublin. Znakomicie ulokowano również metę pierwszego etapu, która charakteryzowała się nieoczywistym finiszem. Stromy podjazd na ostatnim kilometrze oraz zakręt zlokalizowany na ok. 250 m przed metą sprawiły, że trudno było wytypować zwycięzcę. Ostatecznie na Krakowskim Przedmieściu najszybszy był Holender Olav Kooij.
Wiadro i memy
W 2022 było też kilka wydarzeń, których Lublin powinien się wstydzić. Są one związane głównie z organizacją zmagań koszykarskich w halach MOSiR im. Zdzisława Niedzieli oraz hali Globus. Ten pierwszy obiekt przez większość pierwszej połowy roku był wyłączony z użytku, bo był wykorzystywany jako baza noclegowa dla ukraińskich uchodźców. To oczywiście jest zrozumiałe i warte pochwały. W drugiej połowie roku jednak awaria kosza spowodowała, że jedno z domowych spotkań koszykarek Polskiego Cukru AZS UMCS Lublin zostało przeniesione w ostatniej chwili do hali Globus. Obiekt przy ul. Kazimierza Wielkiego z kolei dwa razy zagościł na czołówkach gazet. Pierwszy raz miał miejsce na początku lipca, kiedy rozgrywano tu mecz Polski z Izraelem w ramach eliminacji mistrzostw świata w koszykówce mężczyzn. Powiedzenie pot lał się strumieniami w tym wypadku trzeba rozumieć dosłownie, bo w hali panował niewyobrażalny ukrop. Wszystko było spowodowane brakiem klimatyzacji w tym dość przestarzałym obiekcie. Bardziej dosadny był izraelski trener Guy Goodes. – Gra w takich warunkach jest wstydem. Wstydem jest granie w takim upale w 2022 r. Brak klimatyzacji sprawił, że pot lał się jak ze świni. Dla mnie nie ma sensu gra w takich warunkach. Od 40 lat pracuję w koszykówce i po raz pierwszy zdarzył mi się taki mecz. Mam nadzieję, że też po raz ostatni – przyznał szkoleniowiec Izraela. Zdziwienia nie kryli również sami zawodnicy reprezentacji Polski. – W takich warunkach jeszcze w koszykówkę nie grałem, a przecież mój klub ma swoją siedzibę na Wyspach Kanaryjskich. Tam jednak hala jest kamienna, nie ma też takiej wilgotności, jak w Lublinie. To sprawia, że nawet jak na zewnątrz jest gorąco, to w hali jest zimno. Naprawdę ciężko jest grać w takiej temperaturze, jak ta w hali Globus – powiedział Aleksander Balcerowski.
Drugi raz Globus stał się powodem do żartów podczas wrześniowego Memoriału Zdzisława Niedzieli, który w ostatniej chwili przeniesiono na Al. Zygmuntowskie. Powodem był przeciekający dach. Zamiast zawodników bohaterem dnia zostało wiadro, które zbierało kapiącą wodę z dachu. Te wszystkie wydarzenia sprawiły, że w środowisku koszykarskim Lublin stał się bohaterem wielu memów. I nie zmieniły tego całkiem udane imprezy – jak turniej Lotto 3x3 Liga w hali MOSiR im. Zdzisława Niedzieli czy mecz Polska – Szwajcaria w ramach eliminacji mistrzostw Europy koszykarzy.
Tę łatkę stolicy regionu będzie bardzo trudno odkleić, chociaż zawsze trzeba próbować. Okazja będzie do tego znakomita, bo przecież Lublin w 2023 będzie gościł mistrzostwa świata w koszykówce 3x3 U-23.