Epidemia koronawirusa nie wpłynęła na ceny mieszkań. Z raportu Expandera i Rentier.io wynika, że w większości miast stawki utrzymują się na poziomie zbliżonym do marca. W Lublinie wzrosły tylko o 1 procent Średnia cena za metr kwadratowy mieszkania to 6727 zł.
Z raportu wynika, że jedyną dużą różnicę w cenach mieszkań odnotowano w Białymstoku. Tam cena w ofertach sprzedaży jest o 6 proc. niższa niż w marcu. W pozostałych miastach stawki są zbliżone. Na tym samym poziomie utrzymuje się cena mieszkań w stolicy (10 667 zł za mkw.). O 1 procent wzrosła w Gdańsku (9669 zł), Katowicach (6780 zł), Poznaniu (7650 zł). Z kolei o 1 proc. zmalała cena mieszkań w Krakowie (8780 zł) i Toruniu (6587 zł).
– Warto jednak przypomnieć, że przed marcem ceny mocno rosły. Dlatego w porównaniu z poziomem sprzed roku we wszystkich 16 analizowanych przez nas miastach ceny wzrosły przeciętnie o 12 proc. – podkreślają autorzy raportu. – Jeśli chodzi o sytuację w poszczególnych miastach, to na jednym biegunie mamy Radom, gdzie są aż o 18 proc. wyższe niż przed rokiem, a na drugim wspomniany już Białystok, gdzie są tylko o 1 proc. wyższe. W Lublinie cena wzrosła o 11 proc.
Jak rynek zachowywać będzie się w kolejnych miesiącach nie wiadomo, bo mimo że popyt na mieszkania wciąż wydaje się dość wysoki to deweloperzy ograniczyli liczbę mieszkań, których budowę rozpoczęto w pierwszym półroczu o 20 proc.
– Jedną z możliwości jest to, że jesienią stawki zaczną spadać. Jest kilka przyczyn dlaczego tak może się zdarzyć. Po pierwsze warto pamiętać, że pandemia wcale się nie skończyła, a wręcz mamy więcej przypadków niż wiosną, a jasienia może być jeszcze gorzej. To może przełożyć się na ponowne pogorszenie się sytuacji gospodarczej i nastojów potencjalnych nabywców mieszkań – uważają specjaliści Expandera i Rentier.io. – Jeśli ktoś obawia się utraty pracy, to nie zadłuży się na kilkaset tysięcy złotych, nawet gdyby miał wysoką zdolność kredytową, a oprocentowanie kredytu było niewiarygodnie niskie.
Za możliwym spadkiem cen mieszkań przemawiają też problemy tzw. fliperów (to osoby, które kupowały mieszkania, remontowały je i wystawiały na sprzedaż po znacznie wyższej cenie – red.) i inwestorów, którzy kupili mieszkania na wynajem. Pierwsi mogą mieć problem ze sprzedażą, bo ruch na rynku się zmniejszył. Drugim skończyły się wakacje kredytowe i ponieważ mają problem z wynajmem, bo studenci licząc na kontynuację zdalnego nauczania lokalów nie szukają, raty muszą płacić z własnej kieszeni. Za chwilę mogą więc być zmuszeni do wymuszonej sprzedaży po niskiej cenie.
Popyt na mieszkania może też obniżać słaba dostępność kredytów hipotecznych. W ostatnich miesiącach większość banków podwyższyła wymagany wkład własny z 10, 20, lub nawet 30 procent. Żeby uzyskać kredyt na mieszkanie o wartości 300 tys. zł zwykle trzeba więc posiadać przynajmniej 60 tys. zł oszczędności.
– Poza tym banki niechętnie udzielają kredytów osobom, które mają inne źródło dochodu niż umowa o pracę. Duże znaczenie ma też branża w jakiej ktoś pracuje. Jeśli jest to branża, która ucierpiała na skutek pandemii, to nawet jeśli ma umowę o pracę, to kredytu nie dostanie ponieważ banki obawiają się, że za chwilę taka osoba może stracić pracę – tłumaczą specjaliści.
Ale są też argumenty za tym, że ceny mieszkań ponownie mogą zacząć rosnąć. Gdy tylko obawy o utratę pracy miną to popyt na mieszkania powróci ponieważ mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników liczby mieszkań na 1000 mieszkańców. Żeby dorównać do średniej potrzebujemy około 2 mln mieszkań. Co ciekawe popyt widać nawet teraz. Według BIK w czerwcu i lipcu złożono niemal tyle samo wniosków o kredyty hipoteczne co przed rokiem.
– Wzrostom cen mieszkań będą też sprzyjały najniższe w historii stopy procentowe. Średnie oprocentowanie kredytu z wkładem własnym na poziomie 25 proc. wynosi zaledwie 2,57 proc. Co prawda problemem jest dostępność kredytów, ale w ostatnim czasie widać już pierwsze zmiany zmniejszające ograniczenia kredytowe w bankach – uważają fachowcy. – Przede wszystkim jednak cena mieszkań zależy nie tylko od popytu, ale też od podaży. Tymczasem deweloperzy zdecydowanie ograniczyli liczbę mieszkań w budowie. Według GUS w pierwszym półroczu rozpoczęli budowę 53,5 tysiąca mieszkań. To prawie 20 proc. mniej niż przed rokiem. Dostosowując podaż to popytu deweloperzy mogą więc windować ceny nawet przy zmniejszającym się popycie.
Podsumowując dziś ceny mieszkań ustabilizowały się na poziomie z marca i trwa oczekiwanie na to co przyniesie jesień. Im mocniejsze będzie kolejne uderzenie pandemii im dłużej będziemy musieli się z nią mierzyć, tym większa szansa na spadki cen mieszkań. Jeśli po raz kolejny uda nam się w miarę łagodnie przejść uderzenie koronawirusa i jeśli wkrótce pojawi się szczepionka, to ceny ponownie mogą zacząć rosnąć.