Dzieciaków jest 33, najmłodsze ma zaledwie 10 miesięcy. Wszystkie są sierotami. We Lwowie musiały siedzieć w bunkrze, a w Janowie Podlaskim dostały czterogwiazdkowy hotel. – Najważniejsze, że dzieci są bezpieczne i nie słyszą syren – mówi Mariana Romaniak, która na Ukrainie prowadzi rodzinne domy dziecka.
Pierwsza grupa do należącego do Arche hotelu w Janowie Podlaskim dotarła we wtorek późnym wieczorem. To 33 dzieci i 6 opiekunów. Jeszcze w tym tygodniu do Zamku Biskupiego wprowadzi się kolejnych 50. podopiecznych z innych ukraińskich domów dziecka.
To taka gra
– Najmłodsze dziecko ma 10 miesięcy, najstarsi po 18 lat. To sieroty. Ta starsza młodzież wcale nie chciała wyjeżdżać ze swojego kraju, chociaż przez ostatnie dni siedzieliśmy w bunkrze i słyszeliśmy tylko wyjące syreny – opowiada Romaniak. Za chwilę wraca na Ukrainę po kolejna grupę. Ewakuuje je nie tylko do Polski, ale również do organizacji pomocowych we Włoszech.
– Ale 18-latkowie podkreślają , że skoro jest wojna, to powinni zostać i tam pomagać potrzebującym. Zdecydowaliśmy jednak, że musimy zapewnić im bezpieczeństwo. Nie wiemy też, co będzie dalej – nie ukrywa Mariana.
Ich podróż autokarem ze Lwowa trwała 12 godzin.
– Małe dzieci nie rozumieją tego, co się dzieje. Mówimy im, że to jest taka gra i uciekamy przed Putinem.
Dla wszystkich to wielki stres. W dniu wyjazdu była tylko cisza lub płacz. W Janowie dzieci są jakby weselsze. Ale przecież czytają, słuchają newsów, są na bieżąco – dodaje kierowniczka fundacji.
18-letnia Andriana ma telefon w ręce i co chwilę odświeża serwisy informacyjne. – Jestem zmęczona psychicznie i fizycznie. Mój przyjaciel został ranny, martwię się o jego życie. Modlę się za niego – opowiada. I chociaż jest już w bezpiecznym miejscu, to ulgi wcale nie czuje. – Bardziej trwogę. Chcę jak najszybciej wrócić do domu – nie ukrywa. Prosi też żeby przekazać Polakom, że Putin walczy z Ukrainą i strzela do dzieci, a rakiety celuje też w domy dziecka. Dłużej rozmawiać o tym nie umie.
Jeden dzień i łóżka gotowe
Po zakwaterowaniu w hotelowym podzamczu na uchodźców czekała kolacja. – Zapewniamy im wyżywienie. Chcemy, by ten pobyt u nas był dla nich prozdrowotny i edukacyjny. Mamy nadzieję, że poczują się tu dobrze i odzyskają siły – mówi Grzegorz Orzełowski, dyrektor hotelu. – Gdy tylko zamieściłem informację, że przyjadą do nas dzieci, to cała Polska zaczęła dzwonić i pytać, jak może pomóc. W jeden dzień polsko-amerykańska firma kupiła nam 40 nowych łóżeczek dla najmłodszych.
Potrzebna będzie też pomoc psychologów. – Mamy tutaj trudne dzieci, niektóre z traumami. We Lwowie intensywnie z nimi pracujemy i rozwijamy. Mamy bardzo dobre wyniki. Ważne, aby to utrzymać – tłumaczy Romaniak. Zależy jej, by podopieczni mieli wartościowo wypełniony czas. – Na pewno przydadzą się wolontariusze, którzy zechcą pracować z dziećmi. Niestety, ale większość naszych wychowawców nie chciała wyjeżdżać z Ukrainy.
Wierzymy, że wrócimy
Do dyrektora hotelu specjaliści już się zgłosili. – Mamy kilkudziesięciu chętnych tłumaczy języka, lekarzy, którzy na wezwanie przyjadą i sprawdzą stan zdrowia dzieci. Zgłosił się też psycholog z Warszawy, którzy może pracować z nimi zdalnie.
Janowski hotel ma w sumie 200 pokoi, w tym 120 na tak zwanym podzamczu, gdzie ulokowano uchodźców. – Tam jest taka namiastka domu, enklawa podzielona na segmenty. Ale mamy też 42 hektarów terenów wokół. Można spacerować – mówi Orzełowski. Do dyspozycji dzieci będzie też basen.
Jaka będzie przyszłość dzieci? – Nawet nie chcę o tym mówić. My, Ukraińcy, wierzymy w to, że wrócimy do domu, do Lwowa– przyznaje pani Mariana. Cały czas rozmawiamy po polsku. – Jako dziecko mieszkałam z rodziną 30 kilometrów od polskiej granicy. Słuchałam radia i oglądałam polską telewizję.
Z kolei Orzełowski liczy, że pospolite ruszenie Polaków przerodzi się w coś szczególnego. – Może ten konflikt spowoduje, że my się na nowo jako naród scalimy i będziemy do wszystkich tak przyjaźnie nastawieni, jak jesteśmy teraz dla mieszkańców Ukrainy.
O nowych potrzebach dzieci zakwaterowanych w hotelu, dyrektor będzie informował na swoim Facebooku.