Na zewnątrz -7 st. C i śnieg. W takich warunkach na granicy po stronie ukraińskiej czekają nawet dwie doby. Dlatego w środę, już po raz drugi, do bieszczadzkiego Krościenka wyruszył z Lublina konwój z darami, wśród których były także koksowniki
Na placu przed parafią pw. św. Andrzeja Boboli w Lublinie stoi kilka busów. Trwa załadunek darów przyniesionych przez parafian. Jest Środa Popielcowa, na wieczorną mszę idą wierni, niektórzy mają przy sobie jedzenie, które zostawiają przy busie.
Przy jednym z pojazdów pojawia się proboszcz ks. Mirosław Ładniak. Wydaje polecenia jak układać rzeczy, żeby zmieściło się najwięcej. Wreszcie na chwilę odchodzi na bok, ściąga sutannę, sam wchodzi do busa i zaczyna wszystko przestawiać. Za pół godziny odjedzie stąd kolejny konwój z pomocą humanitarną do Krościenka koło Ustrzyk Dolnych. Jest tam przejście graniczne z Ukrainą położone najbardziej na południe. Z Lublina to 4 godziny drogi samochodem.
– Dowiedzieliśmy się od fundacji Wielkiej Matki z Rzeszowa, że w tej chwili największy problem jest na granicy po stronie ukraińskiej, szczególnie tam w Bieszczadach. Te osoby marzną po kilka dni w kolejkach, są nawet palone opony, żeby się ogrzać. Dlatego dostarczamy wszystkie dary na granicę, tam strona ukraińska przejmuje je od nas i jadąc wzdłuż tego 40-kilometrowego korka rozdają wszystko to, co jest potrzebne do przetrwania dwóch dób w kolejce – mówi ks. Mirosław Ładniak.
W jednym z trzech busów, który wyruszył z Lublina były między innymi koksowniki. – Można rozpalić i trochę się rozgrzać. Mamy też sporo żywności, pieluchy, mleko dla dzieci, dużo koców i termosów. Chyba to co najpotrzebniejsze – wylicza Beata Mazurek, jedna z uczestniczek wyjazdu.
Konwój to efekt pospolitego ruszenia parafian. Ale to nie wszystko, bo kiedy w piątek proboszcz ogłosił w mediach społecznościowych, że szuka także chętnych do przyjęcia Ukraińców uciekających przed wojną, od razu pojawiły się zgłoszenia.
– Codziennie rozlokowujemy bardzo wielu Ukraińców w różnych domach w parafiach. Tylko wczoraj około 60 osób przewinęło się przez naszą plebanię. Karmimy i wozimy ich tam gdzie trzeba – mówi ks. Ładniak.
Jedną z takich osób jest pani Swietłana, która w poniedziałek przyjechała do Lublina z Łucka. – Polacy zaoferowali nam mieszkanie w centrum Lublina. A teraz staram się pomagać w organizacji pomocy dla osób, które zostały po tamtej stronie – mówi pani Swietłana.