Zagazowywanie norek, rażenie lisów prądem czy obdzieranie ze skóry – to tylko niektóre "grzechy" przemysłu futrzarskiego. W środę na placu Litewskim aktywiści Fundacji Viva! pokazywali zdjęcia cierpiących zwierząt oraz warunków panujących na fermach.
Happening odbył się w ramach objazdowej akcji „10 milionów klatek”, którą działacze wyrażają poparcie dla wprowadzenia w Polsce zakazu hodowli zwierząt futerkowych. W czternastu polskich miastach pokazują przechodniom, jak wygląda życie zwierząt hodowanych na futro. Na zdjęciach zobaczyć można bardzo ciasne klatki, w których podogę stanowią gołe kraty. Według nich, najczęściej w takich warunkach zwierzęta oczekują na śmierć.
– Chcemy zwiększać świadomość tego, jak wygląda hodowla i dlaczego przemysł futrzarski jest nieetyczny. Zwracamy również uwagę na to, że chcemy w Polsce zakazu hodowli i zabijania zwierząt na futra. Są na to szanse. Większość społeczeństwa jest przeciwko takim hodowlom. Jednak lobby futrzarskie jest na tyle duże, że do tej pory nie udało się wprowadzić zakazu. W poprzedniej kadencji Sejmu była nowelizacja prawa, która nie weszła w życie. Mamy nadzieję, że w ciągu najbliższych 4 lat taki zakaz w końcu uda się wywalczyć – mówi aktywista Fundacji Viva! Łukasz, który opowiada również o braku społecznej świadomości.
– Spotykamy się z ludźmi, którzy mają odmienne zdanie na temat hodowli zwierząt na futra i to od nas dowiadują się, jak taka produkcja przemysłowa naprawdę wygląda. Wiele osób myśli, że to rodzimy, polski, tradycyjny przemysł, co nie jest do końca prawdą. Dużo hodowli w Polsce jest zagranicznych, ponieważ firmy w związku z zakazami w innych krajach przenoszą się bardziej na wschód Europy. Ogrom ludzi, których spotykamy nie ma wiedzy, że taki przemysł w ogólne istnieje. Nie wiedzą, jak wyglądają takie hodowle – dodaje.
Wesprzeć kampanię można na kilka sposobów. Pierwszym krokiem jest podpisanie petycji, która znajduje się na stronie jutrobedziefutro.pl. Można również zorganizować pokaz filmu uświadamiającego problem pt. „Jutro będzie futro" w szkole, czy dla mieszkańców swojego miasta, a także samodzielnie zorganizować akcję uliczną.
– Najlepiej po prostu nie kupować produktów z elementami futrzarskimi. Większość przemysłu obecnie nie idzie na całe futra, które są coraz mniej modne, ale na dodatki, czyli obszycia kurtek, nogawek, rękawków czy pompony przy czapkach. Dużo osób może kupować takie produkty i nie być świadomym, że przyczyniają się do cierpienia zwierząt.
Kolejna aktywistka Karolina opowiada o swoich motywacjach do udziału w happeningu: – Działanie jest kwestią świadomości. Jak już otworzymy się na informacje dotyczące tego, jak wygląda rzeczywistość zwierząt, nie tylko tych hodowanych na futra, także tych żyjących w przemysłowych hodowlach na mięso i wykorzystywanych w cyrkach, to zdajemy sobie sprawę, w jak okrutny sposób są one wykorzystywane przez ludzi. Futra są nam zbędne. W Polsce bardzo wiele osób jest przeciwko hodowli zwierząt w tym celu, tym bardziej, że te produkowane u nas w Polsce idą na eksport. To barbarzyński przemysł tylko dla pustego luksusu, jakim jest ubiór, który w dzisiejszych czasach w postaci futer nie jest nam potrzebny – podkreśla.
"Kocham zwierzaki"
W akcji bierze udział też 13–latka. Na plac Litewski przyszła ze swoim pieskiem. Początkowo przygląda się transparentom, szybko jednak sama łapie za ulotki i zaczyna je rozdawać przechodniom.
– Interesuję się tematami związanymi ze zwierzętami i wiem w jaki sposób są zabijane, dlatego przyszłam specjalnie na tą akcję. Dowiedziałam się o niej od mamy, która jest trochę „ekoświrką". Ja idę w jej ślady. Kochamy zwierzaki. Sama mam pieska i koszatniczkę. Informacje o problemach zwierząt czerpię od mamy, cioci lub po prostu z Facebooka. Na Youtube oglądałam filmik o grupce Anonymous, której członkowie stoją w dużych miastach np. Berlinie z ekranami i pokazują filmy przedstawiające, jak zwierzęta są zabijane na mięso. Ja sama staram się ograniczać jedzenie mięsa – zapewnia.
Na miejscu spotykamy też Marzenę, która obserwuje happening. – Zdecydowanie jestem przeciwko hodowli zwierzaków na futra. Ci, co mają większą świadomość, mają takie zdanie jak ja. Bardzo dużo ludzi zmieniło już swoje myślenie i patrzą inaczej na ten problem. Takie akcje na pewno uświadamiają społeczeństwo – mówi.
– Dziś się przyglądam, ale kiedyś sam uczestniczyłem w takich akcjach. Jestem weganinem. Uważam, że takie działania są potrzebne, uświadamiają społeczeństwo, które później może decydować o tym, co jest dobre, a co złe. Bez dostępu do wszystkich faktów trudno podjąć takie decyzje – opowiada Aleksander, student psychologii, który podczas studiów zainteresował się tematem moralności, a to skłoniło go do większej troski o los zwierząt, w tym całkowitego zrezygnowania z jedzenia mięsa i produktów odzwierzęcych.
Iza przyszła na happening razem z synem, by pokazać mu, jak wygląda hodowla zwierząt: – Uważam, że takie akcje powinny być częściej organizowane a obrazki jakie widzimy powinno się pokazywać na dużych bilbordach.
Inni rezygnują
W Polsce jest prawie 700 ferm. Co roku zabija się u nas prawie 10 milionów zwierząt, głównie norek amerykańskich, ale też lisów i szynszyli. Pod tym względem zajmujemy drugie miejsce w Europie.
Inne państwa Unii Europejskiej już dawno zrezygnowały z zabijania zwierząt na futra.
Liderem praw zwierząt na świecie jest Wielka Brytania – hodowli zwierząt futerkowych zakazano tam w 2000 roku. Cztery lata później ustawę antyfutrzarską uchwalił parlament Austrii. W 2012 roku taką decyzję podjęli też Holendrzy, którzy by-li europejskimi liderami w hodowli norek (a do 2024 r. przemysł futrzarski ma całkowicie zniknąć). W 2018 roku ogłoszono plan zamknięcia ferm futrzarskich także w Norwegii, która dotychczas przodowała w produkcji lisich futer.
Takie decyzje podjęli też między innymi Czesi, Macedończycy, Serbowie czy Belgowie.
Niemcy wygaszą przemysł futrzarski do 2023 roku. Obecnie według niemieckiego prawa każde zwierzę ma mieć dużą klatkę, norkom należy się swobodny dostęp do wody, w której mogą pływać, a lisom oraz jenotom odpowiednie podłoże, aby mogły w nim kopać.
Takie wymagania sprawiają, że prowadzenie ferm nie opłaca się.
Polacy nie chcą ferm
Z badań przeprowadzonych we wrześniu tego roku przez Biostat wynika, że 7 na 10 Polaków sprzeciwia się tego rodzaju działalności oraz oczekuje od polityków jej prawnego zakazania. Aż 80 procent nie kupiłoby też domu w okolicy fermy futrzarskiej.
Postawy antyfutrzarskie dotyczyły nie tylko mieszkańców miast. Wśród mieszkańców wsi ponad 70 procent pytanych uważa, że hodowanie i zabijanie zwierząt dla ich futer nie powinno mieć w Polsce miejsca.
Negatywne nastroje wobec przemysłu futrzarskiego w Polsce wciąż rosną. W badaniach CBOS z 2018 roku poparcie dla zakazu wyraziło 59 procent respondentów. Obecnie jest to ponad 70.
W całej Polsce odbywają się setki protestów społeczności lokalnych przeciwko budowie ferm przemysłowych w bliskim sąsiedztwie. Niezadowolenie mieszkańców budzi zbytnia koncentracja przemysłu zwierzęcego w naszym kraju, który nastawiony jest na szukanie nowych rynków zbytu za granicą. Koszty ponoszone są przez społeczności lokalne.
Mieszkańcy wsi i miasteczek skarżą się m.in. na problem z zagospodarowaniem odchodów zwierzęcych i przenawożeniem gleb, zagrożenie chorobami odzwierzęcymi, zanieczyszczenie powietrza i wód gruntowych, a także spadek wartości gruntów oraz zagrożenie własnych biznesów, w tym zahamowanie rozwoju agroturystyki.