Działacze lubelskiego ZNP uważają, że nauczyciele powinni otrzymywać dodatek covidowy. Argumentują, że ich praca wiąże się z większym ryzykiem zakażenia. – Nie można przecież nie przytulić dziecka płaczącego z tęsknoty za rodzicami – wyjaśnia przedszkolanka.
– Rodzice zwracają baczną uwagę, żeby nie przyprowadzić do szkoły chorego dziecka, ale wielu sytuacji nie można przewidzieć. Pod koniec listopada, rano, do szkoły przyszło uśmiechnięte, zdrowe dziecko, które po południu zaczęło źle się czuć. Błyskawicznie przyszły wymioty i biegunka. Powiadomiliśmy rodziców. Zanim przyjechali, przez cały czas byłam z nim w toalecie. Głaskałam. Wspierałam. Co miałam zrobić? W takich chwilach nie myśli się o sobie, tylko trzeba pomagać maluchowi – opowiada wychowawczyni klasy I-III w jednej z lubelskich szkół podstawowych. Dodaje, że jeszcze tego samego dnia dziecko, o którym opowiada zostało przyjęte w ciężkim stanie do szpitala. Udało mu się jednak pokonać infekcję koronawirusa.
Codzienne dylematy
Nauczyciele najmłodszych klas, z którymi rozmawiamy, przyznają, że zasady DDM (dystans, dezynfekcja i maseczka) w ich szkołach to fikcja.
– Można sobie pewne rzeczy zaplanować, siedząc za biurkiem w stolicy, kiedy się nie wie, jak wygląda prawdziwa praca w szkole. Jeśli sprowadzane do szatni dziecko podbiega do mnie, żeby się przytulić, mam je odepchnąć, mówiąc, że ważny jest dystans? Kiedy zapomni ołówka lub długopisu, mam mu ich nie dać, mówiąc, że to zabronione z uwagi na epidemię? – pyta inna pedagog.
– Naszym zadaniem jest nie tylko nauczanie, ale i wspieranie dzieci w tym trudnym czasie kwarantanny. One tęsknią za kontaktami interpersonalnymi. Musimy robić wszystko co w naszej mocy, żeby z tej sytuacji wyszło jak najmniej poranione psychicznie. Robimy to kosztem swojego zdrowia i ogromnych nerwów. Przyznaję, że się boję się, że przyniosę chorobę do domu. Przecież nie żyję w próżni – mówi inny nauczyciel.
Doceńcie nas!
Dlatego lubelski oddział Związku Nauczycielstwa Polskiego zwrócił się do premiera Morawieckiego o przyznanie nauczycielom dodatków covidowych. Chcą, żeby podczas pracy zdalnej, która ma trwać do końca lutego, dodatek w wysokości 100 proc. podstawowego uposażenia otrzymywały osoby pracujące osobiście z dziećmi w trakcie V fali koronawirusa: przedszkolanki, nauczyciele wczesnoszkolni oraz pracownicy szkół specjalnych.
– Zachorowalność wśród tej grupy nauczycieli jest wysoka. Zdarzają się też zachorowania, po których są długotrwałe komplikacje zdrowotne, a nawet śmierć. Tak więc praca w oświacie bezpośrednio zagraża życiu i zdrowiu pracowników – pisze Celina Stasiak, prezes oddziału ZNP w Lublinie.
Zdaniem związkowców z ZNP, po powrocie do stacjonarnych lekcji dodatek w wysokości 50 proc. podstawowego uposażenia otrzymywać powinni wszyscy nauczyciele.
– Nie jesteśmy tak narażeni na zakażenia koronawirusem jak medycy, ale w porównaniu z innymi grupami zawodowymi częściej chorujemy lub idziemy na kwarantanny. Dlatego chcielibyśmy, żeby nasza praca została doceniona takim dodatkiem – zauważa przedszkolanka z Lublina. – Przecież w naszej pracy dystans nie obowiązuje. Nie można nie przytulić dziecka płaczącego z tęsknoty za rodzicami. Nie można nie pomóc mu poprawić ubrania w toalecie. Zresztą w naszej pracy, w przeciwieństwie do szkół, nie można zachować dystansu między grupami dzieci. Dzieci przyprowadzane z samego rana są przecież w jednej sali. Dopiero po godz. 8.00 odprowadzane są do swoich pomieszczeń. Razem spędzają też czas popołudniami. Dlatego ryzyko zachorowania i ich, i nas jest znacznie większe.