Pierwsze nie przeszkadza, drugie umila grę, a trzecie sprawia, ze w swojej klasie nic tej gry nie przebije. Recenzja Battlefield: Bad Company 2
Śmigłowca jeszcze nie pilotowałem, ale pewnie przyjdzie na to czas. Postanowiłem podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami z gry, którą Cezary Pazura firmuje swoim nazwiskiem i, przede wszystkim, głosem. Ale nie jesteście skazani na słuchanie pana Cezarego (i Mirosława Baki), bo wydawca gry uprzejmie pozwolił nam wybrać wersję językową.
Wziąłem polską wersję z ciekawości, ale następnym razem chyba wybrałbym oryginał. Nie dlatego że polska wersja jest jakaś fatalna, ale brzmi trochę jak dubbing w sitcomie. Płaskie emocje, niezły Mirosław Baka i lekko piskliwy Pazura. Dużo, bardzo dużo wulgaryzmów, ale to w końcu wojskowy język.
Same dialogi czasem niezłe, częściej infantylne. Smaczku dodają nawiązania do ostatniego Call of Duty: Modern Warfare 2. Twórcy nie odpuścili i czasem wrzucają kamyczek (albo raczej granat) do ogródka konkurencji. Jak? A to nabijając się z kardiologicznych karabinów określających położenie przeciwnika na podstawie pulsu czy innym razem, gdy przyjdzie nam się ścigać na quadach, usłyszymy że skutery śnieżne są dla mięczaków. A pewnie pamiętacie śnieżny pościg z CoD'a?
Instalacja i znów uprzejmość ze strony wydawcy, Electronic Arts: jaką formę weryfikacji autentyczności pan sobie życzy? Płyta w napędzie czy online? Online. Umożliwia zainstalowanie gry na dziesięciu komputerach. Super, choć nie wiem dokładnie, co mieli na myśli.
Instalacja, aktualizacja i grać.
Pierwsza misja to… II Wojna Światowa. Jednostka specjalna ma na japońskiej wyspie przejąć japońskiego naukowca. Przyjemna animacja, bardzo atrakcyjna grafika i dialogi. Płyniemy pontonami. Poza rozglądaniem nie można nic, akcja toczy się według scenariusza. Okej, to normalne. Przepłynięcie pod mostkiem z japońskim patrolem – trochę naciągane bo strażnicy nie usłyszeli silnika łodzi z odległości kilku metrów. Ale nie czepiajmy się detali wszak po chwili i tak gubimy karabin w wodzie. Potem jest najtrudniej.
Liniowość gry uderza najmocniej na początku. Bez karabinu z samym nożem likwidujemy japońskiego strażnika. Tego z lewej. I tylko tego. Za drugim razem porwałem się na obu i wiecie co? Ten z prawej jest nieśmiertelny, znaczy nieśmiertelny, kiedy ja go atakuję nożem. No ale efekt końcowy jest taki że obaj są martwi. Chciałem zabrać któremuś broń, bo mój thompson spoczął na dnie zatoki. Nic z tego, uzbrojeni jeszcze przed chwilą żołnierze nie mają broni.
Okazuje się, że dostanę karabin 30 metrów dalej; rzuci mi go kolega, który zaraz potem zmierzy się w walce wręcz z atakującym Japończykiem. Bez względu na to, ile ołowiu wpakuję w głowę napastnika, walka rozegra się między tymi dwoma. Za każdym razem tak samo. I do tego trzeba się przyzwyczaić, z czasem boli mniej.
Za to okolica jest piękna i pięknie da się ją demolować za pomocą wszelkich dostępnych środków rażenia. To najmocniejsza strona gry.
Budynek ostrzelany przez czołg, granatnik, czy nawet ckm sukcesywnie traci swoje funkcje ochronne (mieszkalne zresztą też). Wycinka lasu za pomocą ołowiu też sprawia dużo radości. Podobnie jak otwieranie drzwi karabinem czy nożem. Warstwa destrukcyjna to bardzo mocna Battlefield: Bad Company 2. Sypiący się tynk, walące się wieże czy odpadające balkony sprawiają, że nie sposób rozstać się z granatnikiem.
Mocną stroną są filmiki. Z atrakcyjnie, dynamicznie budowanymi kadrami, naturalnie prowadzoną kamerą. Dobre. Tyle, że jest ich za dużo, zwłaszcza w pierwszej części gry, gdzie proporcje zostały wyraźnie zaburzone i zamiast grać, głównie oglądamy.
Całość rozgrywki w trybie dla jednego gracza zajmuje w sumie jakieś 10 do 12 godzin. I, pomimo mankamentów, gra się bardzo przyjemnie. Mnóstwo sprzętu, ciekawie pomyślane misje, śliczne widoki w różnych częściach świata i wielka radość z niszczenia.
Choć gra została sklasyfikowana w kategorii 16+, to chyba przyczynił się do tego głównie język, jak już wspomniałem naturalnie obfitujący w wulgaryzmy. Jeśli chodzi o poziom fabuły to myślę że gra była adresowana do 11–12 latków.
I jeszcze ciekawostka: będąc żołnierzem amerykańskiej armii tracimy trochę wolności. Nie możemy zaatakować przejeżdżającego japońskiego konwoju. I choć wszyscy członkowie naszej drużyny leżą grzecznie w trawie. My stoimy i obserwujemy jak przelot "korsarzy” sieje spustoszenie wśród Japończyków. W tym czasie spust naszej broni pozostaje głuchy nawet na bardzo dynamiczne kliknięcia, nie możemy pociągnąć serią po naszych kolegach – tak po prostu – nie.
Tracąc trochę wolności dostajemy też coś w zamian: ognioodporność. Możemy zupełnie bezkarnie stać pośrodku buchającego płomieniami wraku.
Tyle dla singli, bo przecież Battlefield: Bad Company 2 to przede wszystkim rozgrywki sieciowe. Tu Battlefield: Bad Company 2 deklasuje konkurencję. Nie będę się rozpisywał – trzeba samemu spróbować. Jest po porostu rewelacyjnie (choć część graczy narzekała na problemy z serwerem głównym EA Online, do którego trudno było się zalogować).
Nasze oceny:
Dla singli: 5-/6 (jeżeli szukasz widowiskowej wojny, a uważasz że w Call of Duty: Modern Warfare 2 z widowiskowością mocno przesadzili)
Dla niszczycieli: 6-/6 (jeżeli lubisz niszczyć wszystko dookoła. Do tej pory tylko Red Faction: Guerrilla oferował takie możliwości)
Dla grających w sieci: 6-/6