Jest środa, 2 lutego, godz. 12. Na Facebooku Marka Zuckerberga "lubi” 3 008 074 osoby. W tym wypadku cudzysłów jest podwójnie uzasadniony.
Geniusz w klapkach
Syn nowojorskich lekarzy żydowskiego pochodzenia, już jako dziecko nie odrywał się od komputera. Podczas studiów na prestiżowym Harvardzie szybko zyskał opinię młodego geniusza. Co już jest nie lada sukcesem – bostońskie uczelnie to prawdziwa wylęgarnia oryginalnych pomysłów. Na nowych pomysłach na biznes w sieci codziennie próbują zarobić tu dziesiątki najzdolniejszych studentów informatyki z całego świata.
Do tego ekscentryk i samotnik, który o programowaniu i Internecie nie potrafi zapomnieć nawet podczas nielicznych randek. Nocami ślęczy przy monitorze popijając kolejne piwo z puszki. Zawsze w bluzie z kapturem i klapkach Adidasa (innego obuwia podobno nie toleruje). Takiego Marka Zuckenberga znamy z The Social Network w reżyserii Davida Finchera. I, jeśli wierzyć Bobowi Mezrichowi, autorowi bestselerowej książki Przypadkowi milionerzy, która była pierwowzorem filmu, właśnie takiego Zuck'a pamiętają ze studiów jego nieliczni znajomi.
Mark Zuckerberg pewnie nie byłby dziś najmłodszym miliarderem na świecie (ma 26 lat i 4 miliardy dolarów majątku), ani Człowiekiem Roku 2010 magazynu Time, gdyby jesienią 2003 roku nie spotkał uprawiających wioślarstwo braci bliźniaków: Tylera i Camerona Winklevoss'ów. Prawdopodobnie do dziś Winklevossowie przeklinają dzień gdy poprosili Zuckerberga o pomoc w uruchomieniu Harvard Connections, portalu społecznościowego dla studentów prestiżowej bostońskiej uczelni.
Ale skąd mogli wiedzieć, że ten zakompleksiony nastolatek w rozpadających się klapkach, wykorzysta ich pomysł na największy biznes w historii internetu?
Zuckerbergowi intuicji odmówić nie można. Z miejsca zorientował się jak wielki potencjał kryje się w prostym pomyśle, by informacje o studentach uczelni przenieść do Internetu. Dość szybko wpadł też na to, by serwis opatrzyć użytecznymi aplikacjami. Lata buszowania w sieci zrobiły swoje – potrafił myśleć jak statystyczny Internauta i wyciągać genialne wnioski. Stworzył więc serwis gdzie użytkownicy mogą umieszczać zdjęcia, polecać sobie wzajemnie różne wydarzenia, pisać co myślą, a przede wszystkim – podglądać co napisali inni.
Z założenia www.thefacebook.com (tak początkowo nazywał się serwis) był narzędziem dostępnym tylko dla wybranych. Z czasem, ze skrzynki kontaktowej studentów i absolwentów prestiżowych amerykańskich uczelni, zaczęli korzystać też inni, ale nadal to narzędzie ekskluzywne. Do dziś, by wejść na Facebooka, musisz dostać "zaproszenie”.
Popularność portalu przerosła wyobraźnię samego jego twórcy. Thefacebook.com wystartował 4 lutego 2004 roku. – W ciągu tygodnia zapisała się chyba cała szkoła – cieszył się w swoim pokoju w akademiku Zuck i obserwował jak licznik tyka. A tykał coraz szybciej. We wrześniu miał już ćwierć miliona użytkowników, a przed końcem roku milion. Już wtedy Zuckerberg zorientował się, że serwis nie powinien ograniczać się tylko do studentów, a co za tym idzie – potrzebuje inwestora.
Długo nie szukał. Pieniądze zgodził się wyłożyć Peter Thiel, założyciel popularnego serwisu płatniczego PayPal. A Sean Parker, współtwórca Napstera, platformy wymiany plików mp3 został doradcą rozrastającej się firmy (usunięcie przedrostka "the” z adresu to jeden z jego pomysłów).
Na fali sukcesu ekipa Facebooka przeniosła się do wynajętego na lato domu w Kalifornii. Dziś Facebook Inc. zajmuje cztery budynki w centrum Palo Alto i zatrudnia ponad tysiąc pracowników. Jego przychody przekraczają 150 milionów dolarów rocznie (jeśli wierzyć słowom Zuckenberga, to firma przestała przynosić straty dopiero we wrześniu 2009).
Wioślarze łatwo nie zapominają
Tymczasem bliźniacy, którym Zuckerberg sprzed nosa sprzątnął przepis na jeden z najbardziej perspektywicznych biznesów w historii internetu, do dziś liczą straty i planują zemstę.
Studiując na uniwersytecie, który jako pierwszy oszalał na punkcie Facebooka, dość szybko zorientowali się jak bardzo zostali oszukani. W czasie gdy oni cierpliwie czekali, aż Zuckerberg "postawi” w Internecie ich Harvard Connections, on ostro pracował nad "swoim” projektem. Na ich ponaglające e-maile nie odpisywał wcale, lub zbywał tłumaczeniem braku czasu. Tak mijały tygodnie. A serwis leżał nietknięty.
Zuck popełnił jednak błąd, którzy potem bracia nie omieszkali wykorzystać w sądzie. Za pośrednictwem internetowego komunikatora pochwalił się znajomemu, że "zamierza wycyckać” bliźniaków.
Tyler i Cameron nie poszli do sądu od razu. Na taki krok nie pozwalał im honorowy kodeks Harvardu, w który obaj święcie wierzyli. Gdy w końcu zdecydowali się szukać sprawiedliwości na sali sądowej, proces trwał cztery lata. Na otarcie łez bliźniacy dostali 20 mln gotówką i kolejne 45 mln w akcjach Facebooka. Zgodzili się na cenę 35 dol. i 90 centów za akcję, podczas gdy wówczas były one warte jedynie 8 dol. 88 centów.
Ich wściekłości nie ostudził ani świetny start na igrzyskach w Pekinie (VI miejsce), ani fakt, że pakiet akcji spółki jaki posiadają, jest dziś wart 140 mln dol. Choć ryzykują utratę tego, co już dostali, szykują się właśnie na kolejny proces. Tym razem żądają pół miliarda.
Już tylko Google
To, co nie daje spać Winklevoss'om, dodaje skrzydeł Zuckerbergowi. W 2008 roku Facebook wyprzedził w statystykach MySpace, a w połowie 2009 roku YouTube. Rok później prześcignął Yahoo! Dziś jest drugą w kolejności potęgą światowego Internetu. Więcej wejść i użytkowników ma tylko Google, ale to na Facebooku internauci zatrzymują się na trzy razy dłużej.
Szacunkowa wartość portalu to dziś 25 miliardów dolarów. Tak przynajmniej twierdzą twórcy kinowego hitu. "The Social Network” zdobył aż cztery Złote Globy (w tym dla najlepszego filmu dramatycznego, za reżyserię i scenariusz). A teraz szykuje się do wyścigu po Oskary. Ma szansę aż na siedem statuetek, także tych najważniejszych kategoriach, dla najlepszego filmu, reżysera i aktora pierwszoplanowego.
Facebook to coraz częściej także główny bohater medialnych doniesień. Jedni stracili pracę, bo nieopatrznie skrytykowali szefa na "Fejsie”, inni tą samą drogą odkryli zdradę męża czy żony, czy też odszukali dawną miłość. A lekarze coraz głośniej ostrzegają o groźnym w skutkach uzależnieniu od serwisu.
Wszyscy lubią Marka
Takiej popularności mogą mu pozazdrościć nawet najwięksi celebryci. O godz. 18 (nadal środa, 2 lutego) Marka Zuckernberga "lubi" już 3 011 557 osób. Kolejne 3,5 tys. osób w ciągu sześciu godzin.
W takim tempie kolejnych znajomych nie dobywa nikt. Mimo że on sam na Facebooku ujawnia się rzadko. Średnio raz na miesiąc odzywa się z różnych zakątków świata.
W Newark spotyka się ze studentami, w San Francisco bierze udział w konferencji, w Indiach spędza wakacje. W międzyczasie pisze artykuł do "Washington Post”, a ostatnią sobotnią noc spędził w studiu NBC jako gwiazda programu "Saturday Night Live”.
Wpis o tym wydarzeniu w ciągu trzech dni skomentowało 3200 osób.
Udostępnij na Facebook