Indyjska mutacja koronawirusa, nazywana też „podwójnym mutantem” ze względu na występowanie równocześnie mutacji kalifornijskiej i brazylijskiej, nie jest nowym wariantem. Rozmowa z prof. Agnieszką Szuster-Ciesielską z Katedry Wirusologii i Immunologii UMCS w Lublinie.
• Jak groźna jest indyjska mutacja SARS-CoV-2 i czy musimy obawiać się tak ekstremalnego rozwoju kolejnej fali epidemii jaką obserwujemy teraz w Indiach?
– Indyjska mutacja koronawirusa, nazywana też „podwójnym mutantem” ze względu na występowanie równocześnie mutacji kalifornijskiej i brazylijskiej, nie jest nowym wariantem. Została wykryta już we wrześniu ubiegłego roku, a obecnie zidentyfikowano ją w 17 państwach na świecie między innymi w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Jak dotąd to jednak tylko w Indiach sytuacja epidemiczna wywołana przez tę mutację jest tak dramatyczna. Stąd mówi się o mutacji indyjskiej.
• Dlaczego akurat tam wirus uderzył najmocniej?
– Powodów jest kilka. Na przełomie lutego i marca tego roku sytuacja epidemiczna w Indiach była bardzo dobra i wydawało się, że jest opanowana na tyle, że można poluzować obostrzenia. Niestety nie zachowano przy tym ostrożności: restrykcje zostały złagodzone za bardzo i za szybko. Zaczęły odbywać się wiece polityczne, wydarzenia sportowe, w których brało udział nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi bez maseczek. Do tego wydarzenia religijne, które zgromadziły też wiele tysięcy uczestników. Przy takim zagęszczeniu ludzi bez żadnej ochrony, wirus miał idealne warunki do szybkiej transmisji. Ponadto system opieki medycznej w Indiach jest na bardzo niskim poziomie. Brakuje sprzętu, leków, a także – co bardzo istotne przy COVID-19 – tlenu. Brak tlenu stał się w Indiach jednym z podstawowych problemów. Sytuacja jest do tego stopnia poważna, że część pacjentów, których być może udałoby się uratować, umiera, bo nie ma dostępu do tej terapii.
Kilka dni temu w jednym ze szpitali w New Delhi zmarło aż 20 osób właśnie dlatego, zabrakło dla nich tlenu. Coraz więcej szpitali oczekuje od przyjmowanych chorych, że będą mieli ze sobą własne butle tlenowe. Ludzie kupują je na czarnym rynku. Liczba zgonów rośnie w takim tempie, że krematoria są przepełnione i nie nadążają ze spalaniem zwłok. Ciała zmarłych są więc palone na ulicach.
• A szczepienia?
– W innych państwach, na przykład w USA czy Wielkiej Brytanii, opieka zdrowotna jest na nieporównywalnie wyższym poziomie i jest duży odsetek zaszczepionych mieszkańców (w Wielkiej Brytanii jest już zaszczepiona ponad połowa populacji). W takich państwach wariant indyjski nie doprowadził do tak dramatycznego rozwoju sytuacji, jak w Indiach. Dostępne aktualnie szczepionki zostały co prawda opracowane do ochrony podstawowego wariantu SARS-CoV-2, ale w pewnym stopniu chronią też przed innymi mutacjami. Pfizer zadeklarował na przykład skuteczność preparatu zarówno w stosunku do mutacji kalifornijskiej jak i brazylijskiej. Producenci przygotowują się też do produkcji tzw. szczepionek mozaikowych, które będą chronić przed kilkoma wariatami jednocześnie.
• Czego możemy spodziewać się w Polsce?
– W naszym kraju podano około 10 mln dawek, ale tylko 9 proc. zaszczepionych przyjęło obie dawki. Należy doliczyć do tego ozdrowieńców, którzy jeszcze nie byli szczepieni. Jednak ich odpowiedź może nie być na tyle skuteczna – ze względu na postępujący spadek odporności – aby powstrzymać wariant indyjski.
Trudno zatem powiedzieć, na jakim poziomie jest chronione nasze społeczeństwo. Naukowcy przewidują kolejne uaktywnienie koronawirusa w sezonie jesiennym. Biorąc jednak pod uwagę postęp szczepień, możemy się na tyle przygotować do czwartej fali, aby nie była ona tak groźna jak obecna.
• Jak pani ocenia zapowiedziane przez rząd poluzowania obostrzeń, między innymi otwarcie ogródków restauracyjnych i ewentualne zniesienie obowiązku noszenia maseczek na zewnątrz, przy znaczącym spadku nowych zakażeń?
– Plusem jest to, że poluzowanie obostrzeń jest wprowadzane bardzo ostrożnie i stopniowo. Pozwoli to na obserwację i kontrolowanie sytuacji. Popieram zniesienie obowiązku noszenia maseczek na otwartej przestrzeni. Musimy pamiętać jednak o kilku kwestiach z tym związanych. Maseczkę cały czas trzeba będzie nosić wewnątrz pomieszczeń. W związku z tym będziemy ją stale zdejmować i zakładać. Powinniśmy więc znacznie częściej zmieniać maseczkę, bo trzymana w kieszeni czy torebce nie będzie nadawać się do użytku. Faktem jest, że na otwartej przestrzeni wirus przenosi się słabiej. Niemniej jednak, gdy stoimy w dużej grupie ludzi, na przykład na przystanku, to nawet jeśli nie będzie takiego obowiązku, powinniśmy nałożyć maseczkę, dla własnego bezpieczeństwa.