Do walki z wybujałą, przydrożną trawą stanął w środę miejski radny z Czubów. Zanim włączył silnik swej prywatnej spalinowej kosy oznajmił, że nie jest to wcale kampania wyborcza, chociaż wcześniej zadbał o to, aby „czyn społeczny” odbywał się w obecności dziennikarzy.
Na niecodzienny pomysł wpadł radny PiS, Zbigniew Ławniczak. Tuż po godzinie 5.30 rano rozesłał w środę do dziennikarzy mail z zaproszeniem na „wizję lokalną”. – Sam dla przykładu rozpoczynam koszenie – napisał radny zniecierpliwiony czekaniem aż Ratusz wykosi uliczne zieleńce. Z takimi pracami jest w tym roku problem, bo firmy zieleniarskie mają kłopot z kadrą. Powód? Wzrosły koszty pracy.
W efekcie wybujałą trawę widać tej wiosny przy wielu ulicach, więc radny postanowił „sam rozpocząć te czynności”, ale… nie bez rozgłosu. Zaproszenie wysłał do kilkudziesięciu adresatów, z których jeden nie żyje, a część nie pracuje już w mediach. Dla pewności radny jeszcze zadzwonił, za dziewięć ósma.
Tuż przed dwunastą na dziennikarzy czekał już radny ze spalinową kosą. Czekał dokładnie tam, gdzie obiecywał: przy ul. Radości koło podstawówki, niedaleko domu. – Trawy tutaj przeszkadzają. Jak dzieciaki przechodzą przez przejście dla pieszych, to widać, że nie jest zbyt widoczne dla kierowców – tłumaczył radny. Media dopisały, z telewizją publiczną włącznie.
Ubrany w koszulkę ze swoim nazwiskiem Ławniczak zapewniał, że nie jest to żadna kampania wyborcza, chociaż za kosę chwycił dopiero pod koniec kadencji. – Przez cztery lata nie kosiłem, bo nie trzeba było kosić. To jest pierwszy rok, gdy nikt tutaj nie był – mówił radny. W jego mailu trawa miała aż 1,5 metra wysokości. Ta realna była niższa, choć bardzo wysoka. – Tu już można żniwa robić, ta trawa by uschła i pewnie by ją ktoś podpalił.
O przysłanie kosiarek radny prosił już wcześniej, ale się nie doczekał. Aż do środy. Bo w tym samym czasie, przy tej samej ulicy pracowały ekipy kosiarzy wynajętych przez miasto. Przypadek? – Być może dlatego, że państwo się zjawili – oznajmił Ławniczak dziennikarzom, po czym odpalił silnik i zabrał się do akcji. Cel? Wykosić trawnik aż do końca ulicy, do stacji miejskich rowerów. – Do soboty mi zejdzie.
W ślad za nim podążała „miejska” kosiarka.
>>>