Dobrze zaczęli, ale potem było już gorzej. Górnik Łęczna prowadził z rywalem z Zabrza 1:0, ale już do przerwy przegrywał 1:2. I właśnie takim wynikiem zakończyło się spotkanie. Jak zawody oceniają trenerzy obu ekip?
Jan Urban (Górnik Zabrze)
– Po pierwsze mecz od razu nam się skomplikował, bo szybko straciliśmy bramkę. Potrafiliśmy jednak dość szybko odpowiedzieć. Pomimo tego, że zdobyliśmy gola w 45 minucie, to w pierwszej połowie mogliśmy zamknąć to spotkanie. Stworzyliśmy sobie kilka znakomitych sytuacji, których nie wykorzystaliśmy. Wiadomo, jak to jest w drugiej połowy, kiedy jest różnica tylko jednej bramki. Gospodarze naciskali i szukali swojej szansy na wyrównanie. W wielu fragmentach skomplikowaliśmy sobie życie tracąc piłkę w niebezpiecznych miejscach. Bardzo się jednak cieszymy, bo dawno nie wygraliśmy dwóch meczów z rzędu. To pozwala nam na głębszy oddech, jeżeli popatrzymy w tabelę. To było bardzo ważne zwycięstwo. Raz się strzela więcej, raz mniej. Wiadomo, że łatwiej usprawiedliwić zmarnowane sytuacje, kiedy się wygrywa mecz. Na pewno żałowalibyśmy ich bardziej gdybyśmy nie wygrali. Obyśmy jednak zawsze mieli tyle okazji, co w Łęcznej. Nie będzie o to jednak łatwo.
Kamil Kiereś (Górnik Łęczna)
– Wszyscy liczyliśmy, że po trzech remisach i dobrych meczach przyjdzie wreszcie zwycięstwo. Z takim nastawieniem przystąpiliśmy do spotkania. Dawno nie udało nam się otworzyć wyniku. Założenia się sprawdziły. Otwarcie było dobre, bo w końcu strzeliliśmy gola po stałym fragmencie gry. Początek zawodów był żywy z obu stron, obie drużyny atakowały, my potrafiliśmy też odbierać sporo piłek w fazach ataku przeciwnika. Przekuwaliśmy to na kontry. Po objęciu prowadzenia było parę momentów, że można było lepiej dograć piłkę. Wyrównująca bramka Podolskiego to gol z gatunku stadiony świata. To uderzenie wyższej jakośći i ciężko było to obronić. Mogliśmy zrobić więcej, żeby doskoczyć do tego strzału i go zablokować. Druga faza pierwszej połowy zdecydowała o porażce. Najpierw była równorzędna walka, ale potem rywal przejął inicjatywę. Za łatwo operowali piłką i otwierali boczne sektory, przechodziły też prostopadłe podania. Była poprzeczka i kilka obron Maćka Gostomskiego. To był nasz słabszy moment. W końcu straciliśmy bramkę i to zdecydowało o wyniku. Po przerwie próbowaliśmy odrabiać straty. Najpierw w wyjściowym ustawieniu 4-2-3-1. Później bodajże od 67 minuty przeszliśmy na trójkę obrońców i dwójkę napastników, podobnie, jak z Termaliką. Próbowaliśmy, ale nie powiem, że stworzyliśmy konkretne sytuacje. Było parę stałych fragmentów, ale nie byliśmy konkretni. Słabość przez 20 minut pierwszej połowy zdecydowała o końcowym wyniku.