Rzeczy ofiar katastrofy, które pozostały w lesie smoleńskim, należy odnaleźć i przywieźć do Polski – mówi dr Anna Zalewska, archeolog z lubelskiego UMCS. Lublinianka, razem z trójką innych polskich naukowców, poleci w tym tygodniu na miejsce kwietniowej tragedii.
– Na razie nie będziemy prowadzić żadnych badań – podkreśla dr Anna Zalewska. Archeolodzy dokonają jedynie wstępnych oględzin miejsca katastrofy, żeby dostosować metody badawcze do tego, co tam zastaną. Po oględzinach będą mogli zaplanować dalsze działania, które mają nastąpić "w możliwie krótkim terminie”.
– Polecimy podjąć ze stroną rosyjską rozmowy dotyczące szczegółów dalszej pracy w tym miejscu – zapowiada Zalewska. Archeolodzy mają przedstawić stronie rosyjskiej strategię badań, jakie zamierzają tam prowadzić.
Szefem ekspedycji, która w czwartek wyruszy do Smoleńska, będzie dyrektor Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie prof. Andrzej Buko. Naukowiec zaznacza, że archeolodzy nie zabierają do Smoleńska sprzętu. – Nie, to będą rozmowy, dlatego że o to nas proszono. Po prostu strona rosyjska chciała poznać zakres przewidywanych prac i naszych działań – powiedział kilka dni temu prof. Buko w jednym z wywiadów.
Wyjazd został zorganizowany we współpracy rosyjskiej i polskiej prokuratury. To właśnie polscy śledczy zaprosili naukowców do rozmów z Rosjanami.
– Tak, zostałam zaproszona do tego wyjazdu – potwierdza dr Zalewska. – Już od kwietnia jestem jedną z inicjatorek przeprowadzenia badań archeologicznych w tym miejscu.
Jej zdaniem takie badania są konieczne. – Wydaje mi się, że rzeczy ofiar katastrofy, które pozostały w lesie smoleńskim, należy odnaleźć i przywieźć do Polski – mówi lublinianka. Michał Boni, minister w kancelarii premiera, poinformował, że wszystkie rzeczy osobiste, które znajdą badacze, po identyfikacji zostaną zwrócone rodzinom i bliskim ofiar.
Polscy specjaliści mieli pojawić się pod Smoleńskiem już kilka miesięcy temu. Piętnastoosobowa grupa archeologów, geodetów i geofizyków była gotowa wyjechać w ciągu 48 godzin. Wciąż nie było jednak na to zgody strony rosyjskiej.