Rozmowa z dr Wiesławą Kozielewską-Trzaską, bratanicą i córką chrzestną bohatera.
- Kolejna tzw. ławeczka Jana Karskiego została postawiona w Krakowie. Co Pani na to?
Za każdą informacją o kolejnych odlewach postaci stryja na ławeczce odczuwałam najpierw zgorszenie, a potem w miarę nasilanie się tego zjawiska rodzaj nawet bólu. Tak jest i tym razem. Dowiaduję się jednak, że ten szał odlewniczy dobiegł końca, jak miał zakomunikować w Krakowie pan autor. Może przyszło opamiętanie.
- Stanowisko sprzeciwu rodziny było w tej kwestii wyraziście jasne. Czy mogłaby je Pani krótko przypomnieć?
Każdy, kto znał Jana Karskiego wiedział, że był człowiekiem niezwykłej skromności i umiaru w postrzeganiu swej postaci. Nigdy nie zgodziłby się na stawianie mu pomnika. Zresztą za życia takie pomysły zdecydowanie odrzucał. Po drugie dlatego, że czuł duchową więź z narodem, który starał się podczas II wojny ratować, wypełniając swą misję w sposób kompletny, na miarę sił i możliwości. W narodzie tym nie ma tradycji stawiania pomników figuratywnych, z ludzkimi postaciami. Nie ma takiego ani twórca Izraela Dawid Ben-Gurion, ani Golda Meir, ani Icchak Rabin. To, że on, w związku z czynem na rzecz tego narodu miałby być tak „honorowany” po prostu nie mieściło mu się w głowie. Uważał to za bluźnierstwo. Kto go znał dobrze, wiedział o tym.
- To dlaczego ktoś „pojechał” z pierwszą ławeczką?
Tego nie wiem. Może dlatego, że chciał ją… odsłonić. Gdyby była próba jakiejkolwiek konsultacji czy zapytania o opinię rodziny, albo najbliższych Jana Karskiego, z którymi przyjeżdżał do Polski, łatwo można by poznać, jakie miał poglądy w tej materii. Subiektywne poczucie „genialności” pomysłu taką postawę zapewne wykluczało.
- A potem? Przy kolejnych ławeczkach?
Oczywiście można było zapytać. Tylko kogo to obchodziło? Pociąg ławeczkowy już się toczył, a wskakiwali do niego kolejni chętni.
- Podobno w przypadku ławeczki nowojorskiej, zatwierdzonej zresztą przez władze miasta dopiero po kilku podejściach, protest mógł łatwo proceder przerwać…
Nie chcę o tym mówić. Zagryzając zęby - uchylono się od recenzowania projektu. Licząc, że na tej ławeczce się skończy.
- Ale się nie skończyło…
Cóż, naiwność nie jest dowodem pragmatyzmu.
- Na odsłonięcie ławeczki w Warszawie koło Muzeum Historii Żydów dostała Pani zaproszenie…
Gospodyni miasta, pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, zaprosiła mnie na odsłanianie, tradycyjnie już nie interesując się, co rodzina o ławeczce myśli. Odesłałam jej zaproszenie z prośbą, by nas nie obrażano.
- A rodzina Jana Karskiego nie została już zaproszona na otwarcie samego Muzeum, gdzie ma swój zakątek ekspozycyjny. Rewanż?
Nie komentuję tego poziomu manier. Pisała o tym nawet prasa amerykańska.
- No to przejdźmy do Krakowa. Kiedy usłyszała Pani o pomyśle ławeczkowym?
Jakieś dwa lata temu przeczytałam, że jakiś pan jechał pociągiem i podczas postoju kupił książkę o Karskim. Tak się tym wzruszył, że postanowił wystawić ławeczkę. Poszukał chętnych w Krakowie. Naturalnie nikt nie zamierzał o jakąkolwiek opinię się do nas zwracać. No więc, kiedy okazało się, że mamy z tym panem wspólnych znajomych, doszło do długiej z nim rozmowy. Wszelkie nasze racje wyłożone zostały jak najdokładniej. Wśród nich była nawet sugestia, że jak już chcą koniecznie upamiętnić Jana Karskiego w Krakowie, to przecież można odlać tablicę upamiętniającą miejsce, gdzie podczas wojny w tym mieście przebywał i działał. Kontakt się urwał. Odlano… ławeczkę i ustawiono na krakowskim Stradomiu, na dziedzińcu tamtejszego ośrodka dialogu kultur. Wtedy znany historyk Stanisław Jankowski, autor książki o Janie Karskim, ku wielkiemu zdziwieniu zebranych, powiedział, jakie jest nasze stanowisko wobec ławeczek…
- … ale karawana jechała dalej.
Tak. Pod historyczną synagogę Remu’h na Kazimierzu. Oczywiście zaplanowano stosowną celebrę. Zareagowałam oświadczeniem przekazanym prezydentowi miasta Krakowa i żydowskiej gminie wyznaniowej. I co się okazało? Inicjatorzy ławeczki po prostu nie informowali miasta i gminy, że są jakiekolwiek rozbieżności dotyczące ideologii ławeczkowej. Cicho sza… Może się nie wyda.
- No ale się nie udało Pani wyciszyć…
I nie uda. Powtarzam wszystkim… Pamięci i honoru mego stryja bronić będę do końca. Możecie nas ignorować. Możecie przeć z kolejnymi „ławeczkami”, nawet na… Berlin. Ust jednak nie zamkniecie. Będę powtarzać: Te wasze „ławeczki” poglądom i dziełu Bohatera są jak najdalsze. Pamięć jego deprecjonują. Komu je stawiacie? Sobie samym?
KOMENTARZ
Udało nam się rozszyfrować mechanizm obstawiania Polski ławeczkami Karskiego. W przypadku poprzednich, nie sposób było ustalić, kto właściwie dawał zgodę na stawianie ich tam, gdzie stoją. Teoretycznie decyzje powinny należeć do właściwych organów samorządu terytorialnego, czyli rad miejskich. Takowych jednak nie było, ale ławeczki się stawiały. Można by rzec same z siebie.
Zapytaliśmy więc rzecznika prasowego prezydenta Krakowa, kiedy taka zgoda została wydana w tym mieście. Odpowiedź podpisana przez Jana Machowskiego z biura prasowego niżej:
„Ławeczka Jana Karskiego to nie pomnik, tylko element tzw. małej architektury, na którego zainstalowanie nie jest wymagane pozwolenie, ani uchwała Rady Miasta Krakowa. Miasto nie było informowane o zastrzeżeniach, jedynie na krótko przed odsłonięciem ławeczki wpłynęła korespondencja mailowa w tej sprawie.
Podobne ławeczki, które nie są pomnikami, a ich celem jest upamiętnienie postaci Wielkiego Polaka, jakim był Jan Karski, stoją w kilku miastach Polski”.
A zatem, wiedząc, że mogą być zastrzeżenia, inicjatorzy ławeczek przepychali je jako „małą architekturę”, omijając samorządowców. Wystarczyło tylko dogadać się z Urzędem Miasta. Wtedy, mieszkańców i radnych można było „wysłać na drzewo”. Zaś kolejne miasta, do którego zawitali „utrwalacze pamięci”, mogły powoływać się na już stojące instalacje w innych miejscach (co chętnie robi też pan kierownik J. Machowski).
Dlaczego inicjatorzy zataili przed Rauszem zastrzeżenia najbliższych Jana Karskiego - pozostanie ich słodką tajemnicą. Rodzina zareagowała oświadczeniem, kiedy zaczęto obwieszczać w internecie, że wkrótce będzie się odsłaniać. Można jednak zapytać, dlaczego w Ratuszu nie czyta się internetu w temacie np. rodziny Jana Karskiego? Która jednak istnieje i wyraża jasno swoje poglądy.
Patryk Małecki