Kontroler lotu, który z wieży nadzorował lądowanie samolotu prezydenckiego w Smoleńsku opowiada o ostatnich chwilach zanim doszło do katastrofy. Powiedział, że trudno było mu się porozumieć z załogą polskiej maszyny, bo Polacy "źle" znali język rosyjski.
Rozmowa dziennikarza Life News z Pawłem Pliusinem:
W jaki sposób wyglądała wasza rozmowa z załogą?
- Zaproponowano im udanie się na zapasowe lotnisko. Odmówili.
Wy im zaproponowaliście?
- Tak.
Z jakiego powodu?
- Ponieważ widziałem, że pogoda zaczynała się pogarszać.
Jaka była odpowiedź?
- Odpowiedź: "U mnie paliwo pozwala, zrobię jedno podejście i pójdę na zapasowe lotnisko, jeśli nie siądę".
Mamy informację, że proponowano im lądowanie w innych miastach.
- Ja jemu też to proponowałem.
A dlaczego on zrezygnował?
- Trzeba byłoby jego zapytać.
Dlaczego oni podjęli taką decyzję? Zaczęli się kłócić, albo może upierali się przy swoim, że nie mogliście go przekonać?
- Taka była decyzja dowódcy załogi.
Oni przestali słuchać waszych rozkazów?
- Powinni dawać potwierdzenia, a nie dawali.
Jakie potwierdzenia?
- Dane o wysokości przy podejściu do lądowania.
Oni nawet nie dawali wam informacji o wysokości samolotu?
- Tak.
No, a dlaczego oni nie dawali tych potwierdzeń?
- No, a skąd mam wiedzieć? Ponieważ oni rosyjski źle znają.
A co, nikt wśród załogi nie był rosyjskojęzyczny?
- Byli rosyjskojęzyczni, ale cyfry dla nich są trudne.
Znaczy, nie posiadaliście żadnej informacji o ich wysokości?
- Nie posiadałem.
Znaczy, że on zrobił jeszcze jeden krąg, zaczął lądować, nie wylądował, a potem poszedł na zapasowe lotnisko? Czy inaczej?
- Nie, nie, inaczej. Zrobił jedno podejście i to wszystko. Potem zaczął lądowanie.
Zaczął lądowanie, którego mu zabranialiście?
- Nie mogłem zabraniać! Zalecałem mu, żeby nie lądować!